baner
 
 
 
 
baner
 
2007-06-29
 

Aconcagua babska

Historia ta mogła zaczynać się tak: dwie panie spotkały się gdzieś na kawie (najlepiej bezkofeinowej - bo zdrowo) i postanowiły pojechać na "wielką górę".


Historia ta mogła zaczynać się tak: dwie panie spotkały się gdzieś na kawie (najlepiej bezkofeinowej - bo zdrowo) i postanowiły pojechać na "wielką górę". Prawda o naszej "wyprawie" wyglądała jednak inaczej. Jako że moje dziecko się jakoś postarzało, a w dodatku złapało dobry kontakt ze swoją babcią, poczułam, że nastał czas, kiedy chcę i mogę wyrwać się z roli matki i żony i zaszaleć troszeczkę w innym wymiarze. Ponieważ Aconcagua to góra całkiem honorna ze względu na swoją wysokość, a poza tym wejście na nią drogą normalną nie przedstawia większych trudności technicznych, to wybór był dla mnie oczywisty. 

Początkowo chętnych do wzięcia udziału w tym wyjeździe było co niemiara. Z biegiem czasu jednak okazało się, że ekipa powoli zaczęła się wykruszać. Bezskuteczne poszukiwania sponsorów sprawiły, że na placu boju pozostałyśmy jedynie we dwie, z Kasią Kontny, sponsorowane przez naszych partnerów życiowych... I tak zawiązała się kobieca wyprawa na Aconcaguę.



Wyprawa to zbyt duże słowo dla tego rodzaju działalności. Wejście "via normale" nie wymaga właściwie żadnych umiejętności technicznych. Ze sprzętu wspinaczkowego konieczne są raki i kije teleskopowe. Przy dobrej pogodzie, a taką właśnie miałyśmy szczęście spotkać, wystarczająca jest dobra aklimatyzacja, kondycja i pewna doza determinacji do działania na wysokości bliskiej 7 tys. metrów. 

Chociaż góra ta należy do pagórów łatwych technicznie, to wcale nie oznacza to, że jest ona bezpieczna. Wypadki zdarzają się tu bardzo często, a powodem sporej ich ilości są częste załamania pogody, ale przede wszystkim brak respektu i przygotowania się do atakowania tego szczytu. Dobrym przykładem swego rodzaju beztroski był pewien młody Argentyńczyk, który padł przed naszym namiotem, zupełnie zdeteriorowany, po zawróceniu z wysokości 6300 m. Kiedy przyszedł do siebie po podanej herbacie i glukozie, wyznał nam, że wybrał się na parodniowy urlop prosto z Buenos Aires, w celu zdobycia góry. Zrobiło się nam naprawdę miło, kiedy niedoszła ofiara oznajmiła, że kocha filmy Kieślowskiego i muzykę Chopina. 

Nam dobra pogoda umożliwiła wejście w łagodny sposób. Wcześniej obawiałyśmy się silnie wiejących wiatrów, które o dziwo uspokoiły się w okolicy Berlina (6000 m). Z tego miejsca prowadziłyśmy nasz atak szczytowy. Największe wrażenie na szczycie zrobił na mnie widok na południową ścianę. Imponuje urodą. Tą właśnie ścianą wspinała się kiedyś Wanda Rutkiewicz. Obecnie niewiele zespołów porywa się na wspinanie z tej strony. Ocieplenie klimatu sprawiło, że asekuracja jest problematyczna, a warunki lodowe fatalne.



Cały czas obawiałyśmy się jednak, czy jako "dwie samotne Damy radę sobie damy". Udało się całkiem nieźle. Myślę, że nie tylko aspekty fizyczne i wydolnościowe są problemami wypraw kobiecych. Myślę, że panie mają większe niż panowie problemy emocjonalne związane z porozumiewaniem się w trudnych warunkach. Nas to na szczęście nie dotknęło, pewnie dlatego, że warunki pogodowe były naprawdę dobre.

Pomimo tego, że nie było naszym celem pojechanie na Aconcagua wyłącznie w damskim towarzystwie (po prostu nie znalazłyśmy więcej chętnych), to jest dla nas prywatnym sukcesem, że zrobiłyśmy to z Kasią we dwie - same baby...

Aconcagua jako łatwy siedmiotysięcznik może być doskonałym sprawdzianem i treningiem przed dalszą karierą w górach wysokich. 

Wanda Zaręba-Xięska

Z archiwum Magazynu GÓRY


(KG)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com