baner
 
 
 
 
baner
 
2007-04-30
 

76 mechaników, 7 rolek plastra (INDIAN CREEK)

A rejon jest przecudowny. Ściany znajdują się na niewysokich wzgórzach, a te wyrastają z ogromnych „lawendowych” pól.

Tekst: Maciek Ciesielski

Zdjęcia: Beat Kammerlander 

Gdy grubo po północy, po kilkunastu godzinach w samochodzie dojechaliśmy na miejsce, byłem lekko rozczarowany – skały, przynajmniej w blasku księżyca nie były tak pomarańczowe, jak to sobie wyobrażałem, a obecność wyasfaltowanej drogi biegnącej przez środek doliny skutecznie obaliła mit dzikości tego miejsca, który nie wiadomo skąd pojawił się w mojej głowie. I jeszcze poszukiwanie legalnego campingu. Z pewnym niepokojem patrzyłem, jak nasz dwudziestoletni Volswagen Fox pokonuje dwa rzeczne brody. W końcu znaleźliśmy. Trochę ludzi zatem jest. Szkoda tylko, że się nie spotkaliśmy się z Czyżem – gdzieś tu ma podobno być?
Rano poza promieniami silnego słońca budzi mnie donośny głos Jacka. Trudno mi nawet teraz opisać jak bardzo ucieszyłem się z tego spotkania. Choć różnimy się od siebie totalnie i ciężko nam razem na dłuższa metę wytrzymać, strasznie się za nim stęskniłem. Od naszej ostatniej wspólnej wspinaczki w Yosemitach upłynęło dużo czasu, czasami myślę, że zbyt dużo.
Jacek i jego znajomy Standa – przemiły Czech mieszkający na stałe w Kolorado – zostają naszymi przewodnikami podczas dwóch pierwszych dni w tym rejonie.

A rejon jest przecudowny. Ściany znajdują się na niewysokich wzgórzach, a te wyrastają z ogromnych „lawendowych” pól. Podczas naszego pobytu całe dno doliny mieniło się na fioletowo. Podejścia pod ścianę to przeważnie krótkie spacery po wygodnych ścieżkach. A samo wspinanie? No cóż, jak to już komuś powiedziałem, dla mnie to najlepszy rejon świata i naprawdę dużo bym dał, żeby mieć do niego choć trochę bliżej... Proszę sobie wyobrazić świetnej jakości piaskowiec o dość dobrym tarciu, poprzecinany idealnymi rysami o wszelakiej szerokości i długości bardzo często ponad trzydziestu metrów. Średnio w sektorze było około pięćdziesięciu dróg, zawsze co najmniej kilkanaście rys było jeszcze dziewiczych, a w przewodniku, z którego korzystaliśmy było tylko (!) 35 najbardziej popularnych sektorów. Myślę więc, że nie ma za dużej przesady w stwierdzeniu, iż w Indian Creek jest wspinania na całe życie.

 
Musisz wziąć ze sobą sześć zielonku (Camalot .75*), cztery czerwonku (Camalot 1), no i może dwa żółtku (Camalot 2) – słuchając z uśmiechem Standy, uświadamiam sobie, jak lubię braci Czechów i powoli zaczynam rozumieć, dlaczego mając ze sobą ponad 70 różnorakich mechaników, muszę czasami jeszcze coś pożyczać. Perfekcyjność tutejszych rys wymaga czasami od ciebie użycia 6-8 sztuk tego samego rozmiaru. Druga zasada Indian Creek, którą w mig pojmujemy, jest związana z rozmiarem rysy, a może lepiej napisać z rozmiarem twojej ręki. Opowiem o tym na swoim przykładzie. Moim wyjściowym rozmiarem jest rysa na Camalota numer dwa, czyli o szerokości około dwóch cali**. Jest to tak zwana drabina z „której się nie spada”, rzadko kiedy taka rysa może być trudniejsza niż stopień 5.10+, a jej trudność wzrasta wraz z rosnącym wywieszeniem. Rysy takie określa się mianem hand crack, czyli rysy na dłonie. Pierwsze problemy pojawiają się, gdy rysa zaczyna się rozszerzać. Najpierw jest bardzo ciężko i nieźle walczymy (offhands crack). Potem jest trochę łatwiej i klinujemy pięść (fist crack, Camalot numer 3), a następnie jest już tylko gorzej, próbujemy klinować pięść i dłoń (Camalot numer 4), potem dwie pięści (Camalot 5), następnie ramię (chicken wing, Camalot 6), potem głowę, głowę i pięść, głowę i dwie pięści i tak dalej...
Oczywiście rysa może się coraz bardziej przewieszać. Aktualnie wycena najtrudniejszego offwidthu, znajdującego się w Indian Creek sięga stopnia 5.13. Ale proszę mi uwierzyć, że już przejście tych spod znaku 5.10+ może kosztować dużo zdrowia. Kolejne problemy spotkają nas, gdy rysa zacznie się zwężać. Pojawiają się tak zwane thin hands crack (rysa na cienkie dłonie) czyli od 1.25 do 1,75 cala. Do asekuracji używamy Camalotów numer .75 i 1. I dla mnie jest to dramat. Oczywiście wspinaczkowy. O ile jeszcze rysę na czerwonku (Camalot 1) jakość nauczyłem się ogarniać, to rysy na zielonku (Camalot .75) jest dla mnie nie do przejścia. Te ostatnie reprezentują trudności od 5.12- w górę. O dziwo kobietom z powodu małych dłoni drogi takie często wydają się łatwymi. W związku z tym w przewodnikowym opisie drogi Quarter of a Man (trudności 5.11d, do asekuracji same zielone Camy) znajdziemy informację:„sprawdź ile masz w sobie z kobiety – jeśli zrobisz tą drogę on sightem, masz niej w sobie niemało”...  
Wraz ze zmniejszaniem się rysy pojawia się rozmiar offfinger (przelatujące palce, Camlot numer .5). Będąc w posiadaniu dość dużych palców (procentuje wspinanie na piciakach naszej Jury), nie wspominam tych rys źle, podobnie jak rys na palce (finger crack). I gdy przypomnę sobie innych spotkanych w tym miejscu Europejczyków, mogę śmiało powiedzieć, że to najłatwiejszy dla nas rodzaj rysy i często nasze najlepsze prowadzenia biegną właśnie takim rozmiarem. Następny rozmiar, czyli tips (małe lub bardzo małe palce), to z reguły naprawdę trudne drogi 5.12+, 5,13. Największym problem na nich jest już nie samo zaklinowanie palców, ale umiejętne znalezienie oparcia na stopy. 



Ważną sprawa jest fakt, iż jak to mówi moja Kasia, wspinając się w Indian Creek, nie da się „oszukiwać”. Co to znaczy? Po prostu masz gigantyczny cios piaskowca i praktycznie tylko rysę, zatem prawie nigdy nie da się chwycić krawądki czy też odstawić nogi na stopień, bo po prostu ich nie ma. Trzeba się w tej rysie nauczyć klinować zarówno ręce jak i nogi (co jest chyba większą sztuką)... W związku z tym, czy się chce, czy się nie chce, trzeba się tutaj plastrować. Zwłaszcza w rysach rozmiaru od 2 cali w górę. Inaczej po dniu wspinania musimy sobie zrobić kilka dni restu potrzebnego do zagojenia naszych ran. Generuje to kolejny problem, nasza ręka staje się jeszcze grubsza, przez co thin hands stają się jeszcze mniejsze, a co za tym idzie trudniejsze. Jest parę wyjść z tej sytuacji. Zdecydować się na prowadzenie bez plastra (podczas topowych dla siebie przejść czasami ludzie się na to decydują, licząc się z konsekwencjami przymusowego odpoczynku) lub specjalne, bardzo cienkie plastrowanie (w przeciwieństwie do dość już popularnych w Polsce wielorazowego użytku rękawiczek z plastra, ten sposób plastrowania jest jednorazowy).

Jest też kilka plusów. Osobiście bardzo dużo wspinam się na własnej i bardzo to lubię oraz dobrze się z taką asekuracją czuję. Jednak nigdy dotąd nie czułem się aż tak komfortowo. Nie wiem, można to chyba tylko porównać do wspinaczki na ospitowanej drodze. Po prostu te rysy są takie idealne, że jak masz właściwy rozmiar mechanika to w każdym (dosłownie każdym!) momencie, kiedy czujesz taką potrzebę, możesz sobie osadzić stuprocentowy przelot. Nigdy wcześniej, nawet podczas wspinaczki w najlepszej jakości granicie, za jaki można chyba uznać ten z Doliny Yosemite, nie miałem podobnego przeświadczenia.

Bogatsi o naukę wyniesioną z spotkania z Jackiem i Standą przez następne dwa dni wspinaliśmy się w towarzystwie poznanej przez nas w Indian Creek Majki Kotarskiej i jej męża Eryka. 
 

* Zdecydowałem się podawać, jaki rozmiar Camalota najlepiej pracuje w danej rysie. Przy węższych rysach podawałem rozmiar TSU Metoliusa. Wynika to z faktu, iż sam używam tego coraz bardziej popularnego w Polsce sprzętu i łatwiej mi w ten sposób mówić o danej szerokości. Ułatwi to też „orientację w terenie” z powodu popularności, jaką cieszą się te mechaniki w USA. Rozmiary te są bardzo często wprost podawane w amerykańskich przewodnikach lub dowiadujemy się o nich podczas rozmowy z innymi wspinaczami: „Potrzebujesz 6 niebieskich camów”... itp.
** Podaję szerokość w calach, gdyż taką znajdziecie w amerykańskich przewodnikach; cal to około 2 centymetrów i 55 milimetrów.

 

Dalszy ciąg artykułu oraz wiele innych przydatnych informacji o Indian Creek w kwietniowych GÓRACH 4 (155) 2007

(kg)
 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com