baner
 
 
 
 
baner
 
 
 
2025-01-07
 

Wielka Korona Tatr w rekordowym czasie

O zyskującej coraz większą popularność zajawce, jaką jest kompletowanie szczytów Wielkiej Korony Tatr, i o ustanawianych rekordach z ROMANEM FICKIEM, autorem najszybszego jak dotąd przejścia, rozmawia PIOTR GRUSZKOWSKI.

Dla wielu turystów najważniejszy, tu jeden z czternastu – Gerlach; fot. Łukasz Malinowski


WKT TO WYZWANIE NIETYPOWE, PONIEWAŻ NIE MA USTALONEJ TRASY. MOŻNA SZUKAĆ NAJKRÓTSZYCH, ALE WSPINACZKOWYCH WARIANTÓW ŁĄCZĄCYCH SZCZYTY ALBO BIEC DŁUŻSZYMI, ZA TO ŁATWIEJSZYMI. NIE SĄDZISZ, ŻE SĄ TO ODDZIELNE KATEGORIE, PODOBNIE JAK BICIE REKORDU ZE WSPARCIEM LUB BEZ NIEGO?


Jak wiele innych osób podejmujących tego typu wyzwania na świecie, uważam, że liczy się po prostu najszybszy czas przejścia czy przebiegnięcia w tym wypadku 14 najwyższych szczytów tatrzańskich [tak zwanych „ośmiotysięczników”, czyli mierzących powyżej 8000 stóp – przyp. red.]. Myślę jednak, że początek i koniec trasy powinny być ustalone. Na przykład: zaczynamy w Tatrzańskiej Łomnicy, a kończymy w Trzech Studniczkach – lub na odwrót, jak kto woli. Natomiast kwestia dokładnego przebiegu czy kolejności zdobywania szczytów jest dowolna. To proste zasady i jeśli każdy będzie się ich trzymał, unikniemy wątpliwości. Takie ramy sprawiają, że jest to super wyzwanie, fajna zabawa i rywalizacja sportowa.

 

JAK PRZYGOTOWYWAŁEŚ SIĘ DO BIEGU? KORONA TATR WYMAGA I WYTRZYMAŁOŚCI, I ZNAJOMOŚCI TOPOGRAFII.


Faktycznie, pod względem orientacyjnym WKT jest dużo trudniejsza niż na przykład Główny Szlak Beskidzki. Nie ma tu oznakowań, trasa prowadzi głównie poza szlakami, dlatego trzeba wiedzieć, gdzie skręcić, podejść lub zbiec. Dobrze więc mieć duże doświadczenie w górach, żeby nie tracić czasu na szukanie drogi. Jeśli znasz topografię i orientujesz się w tego rodzaju terenie, również czujesz się bezpieczniej. Podczas bicia rekordu to wszystko przekłada się na tempo, zmęczenie itp.

 

Jak przygotowywałem się do WKT? No cóż, biegam już od 10 lat, mieszkam w górach, jeżdżę trenować w Tatry… Wystarczająco je więc poznałem i zrealizowałem w nich niejedno wyzwanie. Niewiele wiedziałem co prawda o poruszaniu się poza szlakami, ale przed samym biciem rekordu zrobiłem kilka wycieczek, odkrywając teren wokół Łomnicy, Kieżmarskiego, Pośredniej Grani czy Lodowego Szczytu. Czytałem też przewodnik Andrzeja Marcisza, wyszukiwałem odpowiednie drogi wejściowe czy zejściowe i robiłem całodniowe rekonesanse, podczas których pokonywałem dany odcinek i uczyłem się szczegółów. Jestem wzrokowcem, łatwo zapamiętuję istotne fragmenty – wystarczy, że pojawię się gdzieś raz, żeby później wiedzieć, jak tam biec.

 

Można więc powiedzieć, że przed biciem rekordu całą trasę miałem sprawdzoną. Pozostawało tylko wystartować i pokonać ją w ciągu. Były nawet fragmenty, które wcześniej robiłem po dwa, trzy razy, jak na przykład Jordankę, a mimo to i tak pomyliłem końcówkę przed Durnym Szczytem i straciłem tam około 10 minut. Ale podczas biegu jest inaczej, niż gdy idziesz trekkingowo i możesz spokojnie stanąć, przypatrzeć się mapie. Jak już bijesz rekord, nie masz czasu na rozglądanie się, tylko musisz szybko decydować.

 

Nie wyobrażam sobie, że realizuję taki projekt bez rekonesansu – tylko bym się stresował. Potrzebowałem kilku wyjść również po to, aby przekonać się, czy w ogóle jest sens podejmować wyzwanie… Czy nie będę się bał za bardzo. Bo po pierwszym i drugim dniu czułem się średnio, ale po dwóch tygodniach te trasy nie robiły już na mnie wrażenia.

 

Wschód słońca na Krywaniu; fot. Roman Ficek

 

POZBYŁEŚ SIĘ LĘKU WYSOKOŚCI?


Tak. Zauważyłem, że dobrze go oswoiłem. Zacząłem też pewniej pracować rękami. Na początku chwytałem się skały i nie czułem, czy jest krucha czy lita. Ale już po kilku takich wyjściach wiedziałem, jak to działa – gdzie się chwycić, gdzie wstawić nogę. I nabierałem odwagi, pewności siebie. A później, robiąc WKT nawet trudniejszymi wariantami, nie miałem takiego stracha, jak podczas rekonesansów.

 

WSZYSTKO POSZŁO ZGODNIE Z PLANEM?


Można powiedzieć, że tak. Na początku miałem trochę za wysokie tętno, ale to pewnie dlatego, że wystartowałem o 1:00 w nocy, po dwóch–trzech godzinach snu. Mój organizm nie jest do tego przyzwyczajony. Straciłem też trochę czasu, bo w nocy leci się nieco wolniej. Potem w zasadzie wszystko szło dobrze… Do Durnego Szczytu, gdzie zgubiłem trasę i musiałem wrócić. Później miałem nadzieję, że ciemno zrobi się dopiero przed Wysoką, ale niestety zmierzch zastał mnie już za Stwolską Przełęczą, więc na Ganek wchodziłem po zmroku. Średnio mi się to uśmiechało. Nad Zmarzłym Stawem Mięguszowieckim zastanawiałem się nawet, czy iść dalej, czy poczekać do rana. Jakieś dziwne myśli się pojawiły… Ale po chwili się z nich otrzepałem i poleciałem – Ganek, później Wysoka i reszta drogi. Wbrew obawom poszło bardzo dobrze.

 

PRZYPOMNISZ OSIĄGNIĘTY CZAS I POKONANY DYSTANS?


Dystans 84 kilometrów (10 500 metrów podejść) pokonałem w czasie około 29 godzin i 45 minut.

 

Rozmawiał / PIOTR GRUSZKOWSKI

 

* * *

 

Rozmowę w całości przeczytasz w 297 (4/2024) numerze Magazynu GÓRY.

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2025 Goryonline.com