Swój pierwszy kontakt ze szwedzką marką Thule wspominam z dużym sentymentem, ze względu na okoliczności, w jakich miał on miejsce. Rzecz działa się w połowie ubiegłej dekady, kiedy to wspólnie ze znajomymi wyruszaliśmy na jeden z naszych premierowych wspinaczkowych tripów na west. Upchnięcie pięciu osób w starym, poczciwym kombi było nie lada wyzwaniem, a powodzenie tego ambitnego przedsięwzięcia natury logistycznej oznaczało konieczność redukcji bagażu praktycznie do zera, co oczywiście nie wchodziło w rachubę – wszak bez lin i szpeju obejść się było nie sposób. Wypożyczyliśmy więc pakowny box dachowy wiadomego producenta i po kilku godzinach mknęliśmy już słynną autostradą słońca do włoskiej Sperlongi.
Tak z bliska prezentuje się główny bohater naszego testu... Fot. redakcja
Wspomnienia tych pięknych i beztroskich czasów wróciły, gdy do redakcji GÓR dotarł plecak trekkingowy, których pełną gamę Thule również ma w swojej ofercie. Wiedziony sentymentem, postanowiłem ponownie sprawdzić – tym razem na własnym grzbiecie – jak szwedzcy projektanci poradzili sobie z tą kategorią produktową. Wszak plecy człowieka to nie to samo co samochodowe relingi, wraz z upływem nieuchronnie biegnących lat wytrzymałość mają coraz mniejszą… No dobrze, dość tego filozofowania podszytego nostalgią, przejdźmy do rzeczy.
Odpoczynek na szlaku. ;-) Woskowany brezent połyskuje w promieniach wczesnowiosennego słońca. Fot. redakcja
Biorąc do ręki 35-litrowy model All Trail X, od razu zwróciłem uwagę na bardzo ładny dizajn, łączący charakterystyczny dla skandynawskiego stylu minimalizm z elegancją. Woskowany, poliestrowy brezent, z którego plecak został wykonany, prezentuje się gustownie (zwłaszcza w klasycznym, czarnym kolorze) i jest naprawdę solidnym materiałem – producent chwali się, że jest on pięć razy mocniejszy i trzy razy bardziej wodoodporny niż tradycyjne woskowany brezent bawełniany… Mimo że nie mam porównania, jestem w stanie w to uwierzyć – pobłądziwszy (wstyd się przyznać…) podczas jesiennej wycieczki w Beskidy, zmuszony byłem przedzierać się przez leśną gęstwinę, by zdążyć przed zmrokiem. Plecak wyszedł z tego bez szwanku, choć liczyłem się z możliwością pokiereszowania przez ostrężyny.
Pełnię jego funkcjonalności doceniłem jednak podczas dłuższych, tatrzańskich wyryp w zimowych warunkach. Według mnie na medal zdecydowanie zasługują dwa rozwiązania.
Pierwsze z nich to przemyślana konstrukcja nośna, pozwalająca wypakować go po brzegi (a do środka zmieści się naprawdę sporo) i cieszyć się pełnym dniem na szlaku bez późniejszego bólu pleców czy też otarć na ramionach. Do tego należy dodać 10 centymetrów regulacji w obrębie tułowia, co umożliwia naprawdę dobre dopasowanie.
Drugie to liczne kieszenie (w bocznych z powodzeniem zmieściłem po jednym dużym termosie) i bardzo praktyczny pas biodrowy, do którego można schować telefon, kluczyki czy inne niezbędne rzeczy.
Funkcjonalność przede wszystkim - w komorze głównej i kieszeniach zmieści się naprawdę sporo. Fot. redakcja
Choć plecak testowałem w warunkach jesienno-zimowych, to jednak warto w tym miejscu wspomnieć o zastosowanych w nim patentach, które sprawdzą się podczas cieplejszego okresu – oddychające tylne panele zwiększą nasz komfort w czasie letnich wędrówek, a dołączany pokrowiec przeciwdeszczowy pomoże przetrwać nawet najmocniejszą ulewę. Słowem: śmiało rzec można, że jest to plecak na każde warunki. Nie bez kozery Szwedzi nazwali go tak, a nie inaczej. ;-)
Tak prezentuje się rzeczony pokrowiec przeciwdeszczowy... Fot. redakcja
Materiał: 50% włókno z odzyskanego woskowanego poliestru 600D, 50% poliester 600D z certyfikatem Bluesign • Wymiary: 32 x 30 x 61 cm • Waga: 1,4 kg • Cena: 659 zł