baner
 
 
 
 
baner
 
2005-04-01
 

Sztuka latania

Grawitacja jest na co dzień naszym sprzymierzeńcem, choć wcale o niej nie pamiętamy. Przypomina nam o swoim istnieniu, kiedy po raz kolejny wkraczamy w nasz pionowy świat.


Wczoraj skoczyłem, miałem skrzydła jak ptak
Raz jeden w życiu każdy chyba to czuł
Ktoś nagle krzyknął, tak to każdy by chciał
Coś pochwyciło i ściągnęło mnie w dół
Lady Pank

Grawitacja jest na co dzień naszym sprzymierzeńcem, choć wcale o niej nie pamiętamy. Przypomina nam o swoim istnieniu, kiedy po raz kolejny wkraczamy w nasz pionowy świat. Ten moment dla jednych jest przyjemnym sposobem opuszczenia nieprzyjemnego miejsca, dla drugich natomiast wiąże się z często irracjonalnym strachem przed odpadnięciem. W naszych rozważaniach wykluczamy oczywiście sytuacje, w których po prostu nie wolno nam odpaść! Umiejętność bezpiecznego „latania” jest elementem, który można trenować, redukując tym samym strach przed odpadnięciem. Trening „lotów” ma na celu wykształcenie u wspinacza nawyków i reakcji, które zminimalizują ryzyko.

 

Generalnie odpadnięcia możemy podzielić na: kontrolowane i niekontrolowane (obiektywnie groźniejsze w skutkach). W przypadku tych pierwszych wszystkie fazy lotu wspinacza są zależne od niego, a lot jest w większości przypadków bezpieczny. Niekontrolowane odpadnięcia są najczęściej wynikiem ukruszenia chwytu, stopnia lub poślizgnięcia się wspinacza, który zaskoczony sytuacją spóźnia się z prawidłową reakcją. Skutkiem tego są loty głową na dół lub uderzenia o ścianę.

Możemy wyróżnić trzy fazy lotu: moment przygotowania, faza lotu oraz lądowanie.

Przygotowanie trwa często sekundy lub co gorsza nie ma go wcale
, a jest naprawdę ważne. Warto zwrócić uwagę na: ustawienie względem ściany, prowadzenie liny, uaktywnienie asekurującego. Ustawienie frontalne jest najbardziej pożądanym, bo tak też będziemy lądować na skale. Odpadnięcie w pozycji bocznej np. podczas wykonywania skrętu, nadaje ciału, trudną, a często nawet niemożliwą do opanowania w trakcie lotu, rotację.
Przy prowadzeniu liny powinniśmy uważać, aby  jej nie przekraczać. Pomocna będzie tutaj reguła: gdy droga biegnie w linii prostej – lina między nogami, w razie wykonywania trawersu – lina po zewnętrznej, będącej bliżej ściany stronie nogi. Lot z zaplątaną nogą często kończy się głową na dół i przypaleniem przez trącą linę.
Konieczne jest także zwracanie uwagi na to, czy lina nie zahaczy o skałę i czy poprawnie ją wpięliśmy. Po pierwsze w trakcie lotu zahaczona lina zazwyczaj nie pracuje na całej długości (czyli odcinku wydanym przez asekurującego). Skutkiem tego może być zwiększenie współczynnika odpadnięcia lub wylądowanie w mało pożądanym miejscu np. na krawędzi okapu. Po drugie, nieprawidłowo przepięta lina, przy skromnym udziale tzw. pecha wypina się równie łatwo co wpina.
Uaktywnienie asekurującego za pomocą mniej lub bardziej pełnego trwogi głosu i zwrócenie w ten sposób jego uwagi na nasze poczynania może nam tylko pomóc.

Faza lotu to zasadniczo trzy etapy: moment „startu”, czysty lot oraz lądowanie.

„Start” należy w miarę możliwości zacząć odepchnięciem się od ściany, które sprawia, że lecimy w powietrzu, nie uderzając w nic po drodze. Tor naszego lotu jest zbliżony do paraboli, dzięki temu możemy, lądując na nogach, lepiej wytracić energię odpadnięcia. O tym, jak mocno powinniśmy się odepchnąć, decyduje nachylenie ściany. W terenie przewieszonym często jest to zbędne lub wystarczy tylko delikatna ingerencja. Im jest mocniejsze, tym większa jest siła, z którą uderzamy o ścianę! Połączone z jednoczesnym wybraniem liny przez asekurującego przynosi zgubne skutki. Pożyteczne  jest także przestrzeganie zasady, zwłaszcza w początkach kariery wspinaczkowej, że kontakt ze ścianą tracą jako pierwsze nie ręce, a nogi wspinacza (w praktyce odbywa się to jednocześnie).

Lot – ważna jest pozycja, którą przyjmiemy (na supermana wykluczona). Nie lecimy „na baczność”. Nogi powinny być w małym rozkroku i lekko ugięte w kolanach, tułów nachylony ku przodowi, mięśnie napięte, ręce szeroko „sterują” lotem lub jedną z nich trzymamy na linie blisko (!) węzła, którym jesteśmy związani. Taki chwyt za linę daje z psychologicznego punktu widzenia poczucie pewności, ułatwia także utrzymanie prawidłowej pozycji w momencie lądowania. Skutki chwytania się podczas lotu za ekspresy lub linę biegnącą do partnera, czyli częstych odruchów u początkujących lotników, budzą grozę!

„Lądowanie” przypomina zeskok z dużej wysokości. Lądujemy na obie nogi, lekko ugięte w stawach kolanowych. Jako pierwsze kontakt ze ścianą mają stopy. Jeśli są ustawione frontalnie, stanowią rodzaj swoistego „zderzaka”, a zarazem „amrotyzatora”. Siłę uderzenia amortyzujemy bowiem właśnie poprzez ugięcie nóg. Jest to równie ważne jak niezeskakiwanie na proste nogi.

Odpadnięcia w terenie połogim wyglądają zgoła inaczej: są mniej przyjemne i często niebezpieczne (w łatwym terenie lepiej nie odpadać). Na połogich płytach, rajbungach odepchnięcie od ściany bywa najczęściej błędem fatalnym w skutkach. W takich sytuacjach zaleca się dwie metody. Pierwsza to zsuwanie się w pozycji wspinaczkowej po połogiej płycie, aż do momentu, w którym zadziała asekuracja (co jest dużą sztuką). Druga metoda, która wygląda naprawdę osobliwie, zakłada odwrócenie się twarzą do ekspozycji i zbiegnięciu w dół po płycie! Takie scenki można zaobserwować np. w szwajcarskim rejonie Grimsel.

Kolejny problem to odpadnięcie na „trawersie” i wyjątkowo ryzykowny lot „po wahadle”. Wydaje się, że jedyną sensowną radą jest: nie odpadaj! Pewnym rozwiązaniem w takich sytuacjach może być odepchnięcie się w kierunku ostatniego punktu asekuracyjnego. Po prostu „skok w bok”, którego zadaniem jest zmniejszenie efektu wahadła. Nadal pozostaje jednak problem „bezurazowego” lądowania.

Tomasz „Mendoza” Ręgwelski

"Góry", nr 4 (131), kwiecień 2005

(kb)

 

 

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com