baner
 
 
 
 
baner
 
 
 

Sygnały z Jury

Dacie wiarę, że na naszej Jurze jest 5000 skał z ponad 15 000 dróg wspinaczkowych? Poza tym znajdziemy tam 1700 jaskiń i 738 kilometrów szlaków, które odkrywać można na piechotę lub rowerem. Serce rośnie… Pod warunkiem, że nie jesteśmy analitykami ubezpieczeniowymi, bo wtedy ta piękna rzeczywistość jawi się w ciemnych barwach. Po części powód do zgryzot jest słuszny – specyfika dużych liczb sprawia, że wszystko, co może się zdarzyć, z pewnością będzie miało miejsce. Dotyczy to również wypadków.

„Kilka razy w roku mamy akcje, gdy osoba poszkodowana opuszczana jest w specjalistycznych noszach do podstawy ściany”

ZE SKAŁ

 

Czasami nachodzi mnie sentymentalna refleksja, że Jura Krakowsko-Częstochowska to jedna ze wspanialszych rzeczy, jaka mogła przytrafić się przeciętnemu polskiemu wspinaczowi. Owszem, dzisiejsza swoboda przemieszczania się rozbudza apetyt na bardziej odległe kąski, więc z ich perspektywy możemy z pewną dozą krytycyzmu spoglądać na nasze wapienne ogródki. Wszak w zasięgu kilkugodzinnego lotu skały są znacznie atrakcyjniejsze, przechwyty fajniejsze, drogi dłuższe lub bardziej wywieszone, a klimat aż zachęca do łojenia przez cały rok.

 

Podróże podróżami – wiadomo, kształcą – ale na co dzień, po pracy lub na szybki weekendowy wypad nie ma nic lepszego, niż tête-à-tête ze swojskim, choćby wyślizganym jak mydło wapieniem. Nie zapominajmy też o całokształcie, do którego być może zdołaliśmy przywyknąć – krajobraz przyozdobiony ostańcami i ruinami średniowiecznych warowni pobudza wyobraźnię nawet twórców światowej sławy filmów. Generalnie jest więc pięknie i całkiem znośnie pod względem treningowym (co byśmy zrobili bez możliwości nieustannego szlifowania jurajskich klasyków?), gdyby nie małe „ale”… Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, więc od czasu do czasu ktoś zapomni zawiązać węzeł na końcu liny, ktoś inny niewprawnie założy przelot, idąc na własnej, lub najzwyczajniej w świecie dostanie kamieniem w głowę. No cóż, grawitacja.

 

Wszystko to brzmi banalnie (choć z pewnością nie dla ofiar takich zdarzeń). Akcjom ratunkowym też zazwyczaj daleko do spektakularnego rozmachu znanego z alpejskich gór, bo na Jurze nie trzeba robić ryzykownych wahadeł na linie uwiązanej pod śmigłowcem, aby dostać się w przewieszoną strefę kilkusetmetrowej ściany. Wystarczy zespół wyszkolonych ratowników, odpowiedni sprzęt transportowy i sprawna organizacja, by udzielić poszkodowanemu pierwszej pomocy i znieść go spod skał. „Rocznie na Jurze wydarza się średnio od 150 do 200 wypadków – z roku na rok coraz więcej. Dominują jednak wypadki turystyczne: skręcenia, złamania, ukąszenia, różnego typu zachorowania, czyli udary lub zawały” – precyzuje zakres codziennej pracy Mateusz Leks, zastępca naczelnika Grupy Jurajskiej GOPR. Czy więc goprowcom trafiają się wyzwania wychodzące poza ramy rutyny? „Kilka razy w roku mamy akcje, na przykład na Sokolicy, gdy osoba poszkodowana opuszczana jest w specjalistycznych noszach do podstawy ściany” – dodaje Leks.

 

Rocznie na Jurze wydarza się średnio od 150 do 200 wypadków – z roku na rok coraz więcej

 

Tak było choćby cztery lata temu, gdy ratownicy dyżurujący w stacji na terenie Brandysówki dostali zgłoszenie o wypadku na Sokolicy. Wspinacz zjeżdżał ze stanowiska na zbyt krótkiej, na dodatek niezabezpieczonej węzłem linie i nie zauważył jej końca. Szczęśliwie goprówka znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie najwyższej ściany Jury, więc w kilka minut ratownikom udało się dotrzeć do poszkodowanego, zabezpieczyć go i wykonać wstępne badania. Sytuacja nie wyglądała dobrze, bo zachodziło podejrzenie wystąpienia urazów wielonarządowych, a także złamania miednicy. Kontrolując parametry życiowe wspinacza, ratownicy rozpoczęli jego ewakuację na desce ortopedycznej, a jednocześnie wezwali śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Zespól LPR wylądował na łące pod Sokolicą kilka minut później, akurat w chwili, gdy GOPR dotarł z poszkodowanym. Na tym jednak akcja się nie zakończyła, bo na stanowisku w ścianie pozostał partner wspinacza – bez liny. Należało więc wyjść na szczyt Sokolicy, a następnie dostać się do osoby oczekującej pomocy, by z nią wykonać zjazd do podstawy ściany.

 

To przykład dużej akcji, w której udział brało sześciu ratowników GJ GOPR i zespół helikoptera LPR. Lecz wypadki wymagające nietypowej interwencji zdarzają się nie tylko na 80-metrowej Sokolicy. „W rejonie Biblioteki w Podlesicach w wyniku odpadnięcia wspinaczowi kolano zaklinowało się w szczelinie. Nie mógł być opuszczony do podstawy ściany ani pójść w górę. Ratownicy musieli do niego zjechać, zabezpieczyć przed upadkiem, no i uwolnić nogę, delikatnie podkuwając skałę” – przypomina wyjątkowe zdarzenie Mateusz Leks.

 

„W ostatnich latach widać duże zmiany spowodowane rosnącą popularnością wspinania. Ludzie już nie próbują zaczynać przygody na własną rękę, lecz zapisują się do klubów lub na kursy wspinaczkowe. Coraz mniej jest wypadków spowodowanych samodzielnym stawianiem pierwszych kroków w skale” – optymistycznym akcentem kończy Naczelnik.

 

Tekst / PIOTR GRUSZKOWSKI
Zdjęcia / PRZEMYSŁAW BANAŚ


Dalsza część artykułu znajduje się w Magazynie GÓRY numer 3/2023 (292)


Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com