baner
 
 
 
 
baner
 
2012-10-14
 

Starorobociański Wierch – jesień w Tatrach

Tatry wygrzane w słonecznych promieniach i podrywane od czasu do czasu burzowymi grzmotami, okryły się płaszczem jesieni. A to oznacza, że teraz prezentują pełnię swojej palety barw. Nawet gdy spadnie śnieg to tylko podkreśli różnorodność intensywnych, radosnych i mocno nasyconych kolorów.

Polecam "rzucić okiem" w stronę Pysznej z grani Ornaku. Chłodny powiew wiatru, czerwono-żółte drzewa i trawy, zwierzęta przygotowujące się do nadejścia zimy, Siwe Skały spowite porannym szronem. Wszystko to składa się na nieskazitelny sznyt, którym przyroda kreśli oblicze gór o tej porze roku.

Klin, jak dawniej nazywano Starorobociański Wierch, wznosi się na wysokość 2176 m n.p.m., nad Doliną Starorobociańską od strony polskiej i nad dolinami Zadnią Gaborową i Zadnią Raczkową od strony słowackiej. Leży w głównej grani między Kończystym Wierchem a Błyszczem. Idealną bazą wypadową na ten szczyt jest Schronisko Ornak, które kontynuuje tradycje dawnego schroniska na Hali Pysznej.

„Wycieczka na Pyszną długie lata uchodziła za frajdę nie z tej ziemi. Przygotowania trwały długo. Dobierano towarzystwo, ustalano zawartość worków, projektowano trasy wypraw z Pysznej. Przez dni kilka narciarze chodzili jak błędni, o niczym innym nie gadając jak tylko o Pysznej” – tak opisują to zjawisko, Wanda Gentil – Tippenhauer i Stanisław Zieliński w książce „W stronę Pysznej”. Dziś nie ma już tego schroniska, a Hala Pyszna jest ścisłym rezerwatem, to jednak nie brakuje pasjonatów narciarstwa. Jednym z nich jest na pewno Wojtek Szatkowski, a jego wielka pasja zaczyna udzielać się również i mi. Gdyby Wojtek żył w czasach świetności Pysznej, byłby jednym z jej najczęstszych bywalców. Tak sądzę, bo nawet kiedy spotykam go w czerwcu, w piekącym słońcu, on podczas rozmowy zawsze ucieka w stronę narciarskich wycieczek, „na stare ślady nart, na trasy zimowych wyryp (…)”*. Dzisiejsze schronisko znajduje się w górnej części Doliny Kościeliskiej i jest świetnym miejscem wypadowym również na Czerwone Wierchy czy malowniczą grań Ornaku, przez którą prowadzi wspomniana już trasa na Starorobociański Wierch. Niezwykła nie tylko ze względu na cel, ale przede wszystkim na rozlegle widoki.  

Wychodząc ze schroniska skierowaliśmy się za żółtymi znakami i wędrowaliśmy wśród lasu świerkowego na Iwaniacką Przełęcz, a następnie skręciliśmy w lewo za znakami zielonymi i trawersowaliśmy zbocze Ornaku. W tym miejscu należy uważać ponieważ północna ekspozycja powoduje, że szlak jest bardzo często oblodzony. Tak było i tamtym razem, więc to trochę nas spowolniło, ale bez problemów osiągnęliśmy grań. Słoneczna z rozległymi widokami zachęcała do leniwego marszu, przeplatanego częstymi przystankami. Nie śpieszyliśmy się, nie spinaliśmy, żeby koniecznie dojść do wcześniej określonego celu. Naszym celem stała się czysta przyjemność z przebywania razem w Tatrach. Ania robiła zdjęcia, a ja powtórkę z topografii. Szliśmy i chłonęliśmy każdy centymetr naszej drogi. Nieśpiesznie dotarliśmy do niewątpliwej atrakcji jak na tę część Tatr, ponieważ zachodni szczyt Ornaku to skalisty fragment, jakby żywcem wyjęty z Tatr Wysokich. Najpierw trzeba pokonać mały kominek, a potem wspinając się po głazach osiąga się kulminacyjny punkt. Dzień kwitł radośnie, a my w jesiennym słoneczku leniwie spoglądaliśmy na Starorobociański, Błyszcz z Bystrą, Kamienistą, Smreczyński, Tomanowy Wierch Polski i Ciemniak. Zajadaliśmy kanapki i popijaliśmy herbatę z termosu z wiśniówką własnej roboty.  

Po kilkunastominutowym popasie ruszyliśmy na Siwą Przełęcz, gdzie szlak zielony łączy się ze szlakiem czarnym biegnącym Doliną Starorobociąńską. Na Raczkowej Przełęczy, którą osiągnęliśmy mniej więcej po 20 minutach, nasze znaki zamieniły się na znaki czerwone, a my skręcając w prawo i mijając Przełęcz Gaborową zaczęliśmy kluczyć wśród głazów i kamieni. To było ostatnie podejście na szczyt. Tatry bieliły się od świeżego, pierwszego w tamtym roku, śniegu. Słońce, choć świeciło bystro, to nie było już takie ciepłe. Czas i wysokość zrobiły swoje, a chłodny wiatr zmusił nas do wyciągnięcia czapek i rękawiczek. Podziwialiśmy rozległe widoki, w szczególności Krywań. Nie wiem czemu. Może dlatego że to narodowa góra Słowaków, a może dlatego że najłatwiej go rozróżnić. Raczkowa Czuba obnażała swój majestat pięknych ścian opadających do Raczkowych Stawów. Bardziej na prawo Jarząbczy Wierch, a w oddali Wołowiec. Zachodzące słońce dało sygnał do odwrotu. Zdecydowaliśmy się wracać tą samą trasą. W okolicach Siwej Przełęczy napotkaliśmy na samotną kozicę. Spojrzałem porozumiewawczo na Anię i uśmiechając się do siebie, obserwowaliśmy ją kilka minut.

W szarościach wieczornych dotarliśmy na Iwaniacką Przełęcz. Od tego miejsca prowadziło nas światło latarek, ale zagadaliśmy się i zamiast za znakami skręcić w prawo poszliśmy korytem strumienia. Ta niespodziewana sytuacja przywołała do rzeczywistości. Nie ukrywam, że marzyłem o ciepłym posiłku i miałem go na wyciągnięcie ręki. Nie mówiąc o zimnym piwie, które w myślach spływało do przełyku. Pobłądzenie oddaliło nas od wieczerzy i wprawiło w lekkie zdenerwowanie. Na szczęście szybko odnaleźliśmy szlak i dalszą drogą pokonywaliśmy bardzo uważnie aż do samego schroniska.

 

Marcin Kuś

 

Wycieczkę odbyłem na przełomie października i listopada w 2011 roku.

*Cytat z książki Wandy Gentil Tippenhauer i Stanisława Zielińskiego pt. „W stronę Pysznej”.

 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 Jesień w Tatrach
 
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com