Jednym z ważniejszych dokonań Reinholda Messnera – wydarzeniem wręcz przełomowym w historii himalaizmu – było samotne wejście flanką Diamir na Nanga Parbat w 1978 roku. Pierwsze w kategorii solo na ośmiotysięczniku, a do tego nową drogą w górę i nową, zupełnie inną w dół. Ta niezwykła wspinaczka może być wam dobrze znana, bowiem Reinhold wielokrotnie opisywał ją w swoich książkach – zwłaszcza w kultowej Alleingang Nanga Parbat (1979). Zanim jednak wspomnienia przelał na jej kartki, świeżymi jeszcze wrażeniami podzielił się w historycznej relacji, którą przypominamy poniżej.

Reinhold na szczycie Nanga Parbat; fot. arch. R. Messnera
Siorbię zupę z garnuszka niewiele większego od kubka. Moje gardło jest tak obolałe i szorstkie, jakby ktoś jeździł po,nim tarką. Wmuszenie w siebie kawałka peklowanej wołowiny z puszki jest wielkim wysiłkiem.
To błąd. Muszę zwymiotować na śnieg, na zewnątrz namiotu. Zwróciłem połowę wypitych płynów, których przygotowanie w czasie porannego posiłku kosztowało mnie tak wiele trudu. Bez wystarczającej ilości wody w organizmie (sześciu litrów na dobę, dokładnie rzecz biorąc) natychmiast będzie po mnie. Wysokościomierz wskazuje 6000 metrów. Jestem w zachodniej ścianie Nanga Parbat w Himalajach, w północnym Pakistanie.
Przynoszę skarpetki i podwójne botki, które wystawiłem na zewnątrz namiotu, żeby przeschły w słońcu. Ognista kula na zachodzie zanurza się w wielkiej masie chmur przypominających atomowy grzyb i zachodzi.
W jednej chwili robi się zimno. Tak długo, jak było ciepło, nawet gdy słońce bardzo mocno przypiekało, topiłem śnieg w namiocie biwakowym. Zanim woda na nowo zamarznie w tym przeszywającym zimnie, przelewam ją ostrożnie do małego naczynia i balansuję nim nad gazowym płomieniem. Muszę cały czas pić i nadrobić stracone płyny, żeby moja krew nie stała się zbyt gęsta. Jest poniedziałek, 7 sierpnia 1978 roku – drugi dzień samotnej próby na Nanga Parbat (8125 m).,
Dziś rano wspinałem się na wysokiej na 4000 metrów zachodniej ścianie, bez liny i zabezpieczenia – raki na nogach, czekan w prawej ręce i prawie 20 kilogramów na plecach.
W sześć godzin zyskałem ponad 900 metrów. Dlatego trzęsę się z wycieńczenia. Stąd skurcz w prawym przedramieniu, którym przez cały czas wycinałem stopnie, wyrąbywałem dziury i podciągałem się na krawędziach szczelin. Stąd mdłości i wymioty. Ale muszę pić, póki nie zrobi się zupełnie ciemno, a temperatura nie spadnie do –15°C. Muszę pić i nie może znowu mnie zemdlić. Jeszcze raz zwymiotuję i będę musiał zawrócić, jeśli mam zamiar przetrwać.

Reinhold podczas swojej prelekcji na festiwalu w Lądku-Zdroju, 2024 r.; fot. Piotr Kaleta
Solo. Jedynym człowiekiem, który podjął przede mną próbę samotnego wejścia na ośmiotysięcznik, był Maurice Wilson. Jego celem w 1934 roku był Everest. Dwa lata później jego ciało znaleziono na wysokości 6400 metrów. Solo – najbliżsi ludzie są prawie 2500 metrów poniżej, w maleńkim obozie bazowym. Czeka w nim na mnie Ursula Grether, 27-letnia studentka medycyny, i major Mohamed Derry Tahir – oficer łącznikowy.
Żadne z nich nie byłoby w stanie mi pomóc, gdyby wydarzył się wypadek. Nie mam nadajnika radiowego, rac świetlnych ani innych możliwości wysłania sygnałów ratunkowych – i tak nie miałoby to sensu. Najbliższym miejscem pozostającym w nieregularnym kontakcie ze światem jest Babusar, leżący cztery dni drogi stąd. Mają tam telefon na korbkę, który czasami działa.
By zminimalizować wagę, nie wziąłem nawet latarki. Płomień palnika gazowego jest dla mnie jedynym źródłem światła do czasu, kiedy nawodnię się wystarczająco i przygotuję do snu. A śpię naprawdę dobrze; w nocy nic nie może mi się stać. Mój mininamiot stoi osłonięty przez nawis lodowy i przymocowany jest do podłoża śrubą. Powinien oprzeć się nawet wessaniu przez podmuch którejś z pobliskich lawin. Powinien.
Z Europy przywiozłem zaledwie 20,5 kilograma bagażu. Obóz bazowy założyliśmy na wysokości około 4000 metrów, na końcu doliny, gdzie łąka przechodzi w piargi. Na rekonesans poświęciłem trzy tygodnie. Dzień po dniu, jeśli pogoda była dobra, dokładnie lustrowałem flankę Diamir na Nanga Parbat, by znaleźć drogę, którą mógłbym się wspiąć tak szybko, jak to tylko możliwe, bez popełniania przy tym samobójstwa. W dniach 30–31 lipca wszedłem na sąsiedni sześciotysięczny Ganalo Peak – był to mój ostateczny trening.
2 sierpnia dotarłem z bazy do podnóża zachodniej ściany. Zabiwakowałem, ale następnego dnia musiałem wrócić, gdyż pogoda się pogorszyła. Kolejna szansa na wyjście pojawiła się dopiero 6 sierpnia. Opuściłem bazę sam, bez jakiegokolwiek wsparcia alpinistycznego. Zupełnie solo.,

Messner w górach, od których wszystko się zaczęło – Sulden w południowym Tyrolu; fot, arch. R. Messnera
We wtorek 8 sierpnia wstałem o 5:00. Mój altimetr pokazał wysokość o 50 metrów niższą niż poprzedniego wieczoru. Nie przeniosłem się w dół podczas snu – po prostu spadło ciśnienie. To niedobry znak. Na śniadanie zjadłem zupę i popiłem herbatą.
W mroźnym bezruchu poranka nagle słyszę hałas, jak gdyby z ogromnego, dalekiego wodospadu. Rozrywam zmrożone wejście do namiotu i wychylam głowę. Gdzieś pode mną musiała się urwać połowa lodowej ściany. Wszystko zdaje się być w ruchu. Po lewej stronie lodowe lawiny schodzą z hukiem w dolinę. Poniżej szeroka lawina zmiata wszystko do podnóża góry, niczym fala pływowa. Zabiera lód, po którym się wczoraj wspinałem, i przesypuje się nad miejscem biwakowym, które opuściłem 24 godziny temu. Oczarowany oglądam swój koniec, który z pewnością miałby miejsce, gdybym spóźnił się choć jeden dzień.
Nie panikuję, mimo że krew łomocze mi w skroniach. Mówię do siebie: „Tędy wiodła twoja droga powrotna. Teraz nią nie zejdziesz. Będziesz musiał pomyśleć o jakimś innym rozwiązaniu [przyczyną lawin było trzęsienie ziemi o magnitudzie 5,5.
Tekst / REINHOLD MESSNER
Tłumaczenie / ŁUKASZ ZIÓŁKOWSKI
* * *
Tekst w całości przeczytasz w 300 (3/2025) numerze Magazynu GÓRY.
GÓRY w formacie pdf można też kupić w naszej księgarni Książki Gór > link

