baner
 
 
 
 
baner
 
2023-01-10
 

Pik Lenina na skiturach

Stoję z Jackiem przed kirgiskim resto-barem – tamtejsza formuła knajp zasługuje na takie właśnie miano – w miasteczku Karakol. Zeszliśmy z gór prawdziwie wygłodniali i, nie ma co ukrywać, daliśmy się ponieść fantazji, próbując prawie każdej pozycji z karty.

Seraki na wysokości 4700 metrów


MIEJSCOWI


Stoimy tak zatem na parkingu, wietrzymy głowy i próbujemy złapać taksówkę do naszego jurt campu. Nagle podjeżdżają dwa mercedesy typu „beczka”, z których wysypują się elegancko ubrani goście weselni, o charakterystycznych dla tego regionu szerokich twarzach, które robią się jeszcze szersze od uśmiechów wywołanych naszym widokiem. Gdy jeden z gości słyszy, że „my z Polszy”, tak się ekscytuje, że już nie mamy odwrotu – trza się napić! My na to, że właśnie wyszliśmy po kolacji, ale na nic były wymówki. Gość wziął nas pod ręce i, prawie podnosząc, zaprowadził do jednego z samochodów. Otworzył bagażnik, w którym poukładane niczym w kredensie znajdowały się flaszki wódki i koniaku, kiełbasa, ogórki, ostre papryczki i inne zakąski oraz kieliszki wielkości naszych szklanek. Nie zwlekając, nalał nam po stakanie (ichniejsza literatka o pojemności około 150 mililitrów) gorzały, wręczył po zagryzce i nie było mowy, aby cokolwiek z tego zestawu nie zostało skonsumowane.

 

Wydarzyło się to w listopadzie 2014 roku, podczas mojej pierwszej wizyty w Kirgistanie. Kilka lat później latem przekraczaliśmy z wielkimi plecakami pieszo granicę uzbecko-kirgiską, gdzie naszym oczom ukazała się stumetrowa kolejka oczekujących na odprawę paszportową – co zapewne oznaczało kilka godzin stania. Wtem zostaliśmy zauważeni przez osoby na końcu. Nastąpiło poruszenie w tłumie, a później kolumna rozstąpiła się i dotychczas walczący o miejsce w ogonku Kirgizi z uśmiechem zaczęli pokazywać, żebyśmy przechodzili do przodu. W ciągu pięciu minut znaleźliśmy się przed okienkiem straży granicznej! Przykładów gościnności i dobroduszności Kirgizów mógłbym mnożyć bez liku, ale pewnie jesteście ciekawi, jak wyglądała wyprawa skiturowa na Pik Lenina.

 

Przekraczanie szczelin na wysokości 4800 metrów

 

PLAN JEST PROSTY


Zauroczony krajobrazem, górami i mieszkańcami Kirgistanu zacząłem jeździć tam na narty, a dokładniej na freeride i skitury w góry Tien-szan. Pewnego razu mój kirgiski towarzysz Wadim podsunął mi pomysł zorganizowania skiturowej wyprawy na Pik Lenina (w Tadżykistanie nazwany Szczytem Awicenny). Myśl o zdobyciu siedmiotysięcznika i zjechaniu z niego na nartach przyprawiła mnie o taki dreszcz emocji, że w końcu postanowiłem ją zrealizować. Plan okazał się prosty, bo po kilku zimowych wyjazdach, których byłem organizatorem, wiedziałem, kto może pomóc w rozstawieniu namiotów, zaopatrzeniu i w końcu opracowaniu trasy zjazdu północną ścianą, mierzącą około 2500 metrów wysokości.

 

Jest 20 lipca 2021 roku. Razem z towarzyszami wyprawy – Rafałem, Wiktorem i Miszą – przeprawiamy się starym sprinterem przez bezdroża pofałdowanych stepów, próbując namierzyć właściwą dróżkę prowadzącą do base campu pod Pikiem Lenina. Męczarnię na wybojach rekompensuje nam krajobraz za oknem, którego paleta kolorów wprost zachwyca. Mamy tu połączenie jasnobeżowych i zielonych traw, rudej ziemi, brunatnych skał, w tle ośnieżone lodowce Pamiru, a wśród tego wszystkiego porozrzucane gdzieniegdzie polodowcowe jeziorka, jurty pasterzy i konie, z których Kirgistan słynie, choć tych całkiem dzikich już niestety dawno nie ma. Po pięciu godzinach jazdy z Oszu docieramy do obozu bazowego położonego u podnóża Piku Lenina, na wysokości około 3600 metrów – w dolinie, którą wyrzeźbiły lodowiec i woda spływająca latem z pamirskich szczytów.

 

Zaraz po przybyciu wita nas tak zwany administrator lagera, Michaił. Przydziela dwuosobowe namioty, oprowadza po obozie i zaprasza na kolację do kantyny, gdzie już po chwili pokazuje nam filmiki ze swoich windsurfingowych wyjazdów. Jak się okazuje, Michaił latem pracuje tutaj, po czym spędza dwa miesiące z rodziną na wakacjach w Egipcie. Potwierdza się moje spostrzeżenie, że kto pracuje w branży turystycznej w Kirgistanie, kraju o średnich miesięcznych zarobkach wynoszących około 200 dolarów, wiedzie dość dostatnie życie, a patrząc na stawki, jakie turysta płaci tu za usługi, wcale mnie to nie dziwi. Na kolacji obecnych jest kilkadziesiąt osób, zarówno nowo przybyłych, jak i tych, których twarze noszą wyraźne oznaki przebywania na wysokościach. Są tacy, którzy po etapie aklimatyzacji zeszli odpocząć przed atakiem na szczyt, oraz ci, którym Michaił wręcza świadectwa osiągnięcia wysokości 7134 metrów.

 

Baza to naprawdę przyjemne i wygodne miejsce, z rzędami wysokich, dwuosobowych namiotów, w których znajdziemy nocną lampkę, gniazdko i materace. Oprócz wspomnianej kantyny mamy też do dyspozycji umywalki, prysznic – działający, gdy akurat nie ma problemu z elektrycznością – i dziurę w ziemi, z dwoma stopniami po bokach dla lepszej wygody kucania, spotykaną w tym kraju nawet w dobrych restauracjach.

 

Podejście do obozu III

 

ZE SKITURAMI MA BYĆ LŻEJ


Jak wspomniałem, na nasz zespół składają cztery osoby. Rafał z Jeleniej Góry – zagorzały miłośnik Karkonoszy i dzielny splitboarder, który swoim sprzętem budzi niemałe zainteresowanie. Wiktor z Krakowa – doświadczony wspinacz, który nie boi się testować stanowiska skokiem do szczeliny. Misza z Kirgistanu – zdecydowanie najbardziej z nas ogarnięty w dziedzinie turystyki wysokogórskiej i projektant linii zjazdu z Lenina. Oraz ja – piewca freeride’u, organizator zimowych wyjazdów w niszowe rejony, który lubi skituring… ale jako środek transportu pozwalający dotrzeć do ciekawych linii zjazdów.

 

Większość wypraw na Szczyt Lenina – nieistotne czy pieszo, czy na skiturach – przebiega z grubsza podobnie. Obozy bazowe otwarte są od połowy czerwca mniej więcej do końca sierpnia. W tym okresie można też skorzystać z namiotów wysokogórskich ustawionych w obozie drugim (5500 m) i trzecim (6200 m), a sama akcja górska trwa jakieś 20 dni.

 

Trzeciego dnia, już po pierwszym spacerze aklimatyzacyjnym, pakujemy ekwipunek, by ruszyć do położonego na wysokości 4400 metrów obozu pierwszego, zwanego również ABC (Advanced Base Camp). Na tym odcinku śniegu jeszcze nie ma, więc trzeba iść z buta, co weryfikuje nasze wyobrażenie, że ze skiturami powinno być lżej. Nasze bagaże są sporo cięższe niż innych wspinaczy, a do tego jeszcze te narty po bokach… Niczym skrzydła husarii świadczące o tym, że to polska jazda ciężka. Ja mam się najlepiej, bo zabrałem (trochę testowo) bardzo lekkie narty Black Diamond Cirque 84. W noszeniu okazują się niezłe, ale zobaczymy, co będzie później w zjeździe.

 

Tekst i zdjęcia / BARTOSZ DOMAGAŁA


Całość tekstu znajdziecie w magazynie GÓRY numer 5/2021 (282)


Zapraszamy również do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com