Pojawienie się tanich biletów na trasie Budapeszt – Baku poskutkowało krótką dyskusją, której efektem był zakup tychże, rezerwacja hotelu i fury. Sprawdzone towarzystwo nie dało się wysadzić z siodła na Synaju i zgłosiło akces do odwiedzenia Azerbejdżanu: Piotr, który jednak jeszcze nie wszedł na wszystkie szczyty w Europie, Maciek – kolekcjoner krajów, w których można się wspinać, i Adam – nasz supernawigator.

Maciek Kowalczyk na technicznej drodze o trudnościach 6c
Wyjazd zaczął się od małego nieporozumienia: okazało się, że mamy jedną linę na czterech. Ale dzięki temu opanowaliśmy umiejętność równoległego wspinania się na dwóch jej końcówkach, której to, nie wiedzieć czemu, nie uczą na kursach. Może stoi za tym lobby producentów lin… Nie licząc mandatu za zaparkowanie na zakazie, był to jedyny zgrzyt w czasie wypadu.
BEŞBARMAQ – WSPIN W WYBITNYCH OKOLICZNOŚCIACH PRZYRODY
Spełniająca unijne standardy droga w rejon pozwoliła wstępne przyjrzeć się krajobrazom, mocno odmiennym od europejskich. Zupełną nowością były dla mnie znane z amerykańskich filmów kiwony, czyli żurawie pompowe służące do pozyskiwania ropy. Pracowały pilnie, nie domagając się przerw. Wokół nich widać było plamy i jeziorka ropy oraz plątaninę rur służących do odprowadzania „czarnego złota”.
Pierwszą wybraną przez nas wspinaczkową miejscówkę dostrzegliśmy z daleka, ponieważ wzgórze, na którym znajdują się skały, wznosi się na 300 metrów nad poziom Morza Kaspijskiego (będącego de facto jeziorem) i do tego jest lokalną atrakcją turystyczno-pielgrzymkową. Wycieczka nie wymaga samochodu z napędem na cztery koła, ale niskie zawieszenie wyklucza komunikacyjnie. Podążyliśmy pod górę żwirową szosą, mijając miejsca piknikowe, i podjechaliśmy pod leżący na końcu drogi meczecik. Stamtąd można udać się na punkt widokowy albo zejść w położone poniżej, luźno rozrzucone pojedyncze skałki, co też uczyniliśmy.
Główny masyw pomimo ewidentnego potencjału nie jest eksplorowany wspinaczkowo. Obito na nim tylko jedną, wielowyciągową drogę, a kiedy ta się pojawiła, odpowiedzialni za ochronę przyrody urzędnicy stanowczo poinformowali ekiperów, że ma być ostatnią, w przeciwnym wypadku punkty asekuracyjne zostaną usunięte. Tak to jest, gdy wkracza się na teren, nie pytając o zgodę jego zarządcy. Podobne sytuacje znamy z naszego kraju.

Autor artykułu na pięknie urzeźbionym 5c…
Gdy schodziliśmy przez łąki w leżące poniżej skały, spod naszych nóg uciekały płochliwe węże, które po początkowej panice zostały zidentyfikowane jako niejadowite. Nie udało się natomiast rozpoznać gatunku sporego drapieżnego ptaka, który latał z upolowaną zwierzyną do nieodległego gniazda.
Bez problemu znaleźliśmy pierwszą ubezpieczoną skałkę. Na pierwszy rzut oka wybrana droga wyglądała znacznie groźniej, niż wskazywałaby wycena 5c. Tajemnica wyjaśniła się szybko. Okazało się, że część chwytów jest wykuta. Na szczęście tylko część…
Kolejną niedogodnością były nieco rozjechane wyceny – najpierw z łatwością przechodziliśmy 6b+, by za chwilę walczyć na 5c. Przyczyną jest prawdopodobnie to, że środowisko wspinaczkowe w Azerbejdżanie jest bardzo małe, w dodatku lokalsi nie jeżdżą do innych krajów i brakuje im wzorców, do których mogliby się odnosić.
Za to nie było zupełnie do czego się przyczepić, jeśli chodzi o asekurację, wszystko wskazuje bowiem na to, że obijaniem zajmowali się profesjonaliści. Skała, mimo że wapienna, zapewniała dobre tarcie. Jednak wspin miał swoją specyfikę, której należało się nauczyć, a po jakimś czasie nawet można było ją polubić.
Niestety, okazało się, że w skałę ingerowano również w następnych eksplorowanych przez naszą dzielną ekipę sektorach. Maciek postanowił udowodnić lokalsom, że da się robić drogi bez kucia, i bardzo szybko, z małą pomocą, wyczyścił, obił i poprowadził linię o wymownej nazwie Hammerless, która początkowo miała być piątką, ale okazała się szóstką a. Nie mieliśmy dylematów natury etycznej, ponieważ powstała w sektorze, w którym ubezpieczono już inne, zaaprobowane drogi.
Widok na Morze Kaspijskie, dzikie tereny wokół i piękne pejzaże to bez wątpienia zalety tej miejscówki, którą tego dnia opuszczaliśmy jako ostatni – wszyscy turyści, pielgrzymi i piknikowicze zmyli się, co umożliwiło nam bezkolizyjny zjazd.

Baku da się lubić
BAKU, ECH, BAKU…
Mimo że jesteśmy wspinaczami i łojenie na tym wyjeździe było priorytetem, nie dało się odpuścić wizyty w najniżej na świecie położonej stolicy kraju (28 metrów p.p.m.).
Miasto od razu robi duże wrażenie. Poruszamy się szerokimi alejami, przy których leżą reprezentacyjne budynki i gigantyczne „mrówkowce”. Idea szklanych domów zamieniła się tu w rzeczywistość za sprawą petrodolarów. Symbol stolicy stanowią trzy wieżowce – Ogniste Wieże – podświetlane między innymi w barwy Azerbejdżanu. Nie obawiajcie się, że ich nie dostrzeżecie. Widać je zewsząd.
Nieświadomie popełniliśmy błąd, w weekendowy wieczór wbijając się samochodem na starówkę. Nie będę owijał w bawełnę: jazda przez Baku to koszmar. Styl prowadzenia lokalsów jest egoistyczny, chaotyczny i agresywny, a do tego niektóre rozwiązania komunikacyjne są absurdalne. Na dodatek znalezienie płatnego lub bezpłatnego miejsca do parkowania graniczy z cudem. Alternatywnym rozwiązaniem jest zostawienie samochodu przy peryferyjnej stacji metra i podjechanie do centrum komunikacją miejską. Do problemów z przemieszczaniem przyczynia się też zamiłowanie miejscowych do wielkich aut, zwłaszcza toyoty land cruiser. Natomiast moją ciekawość budziły widoczne na ulicach modele chińskich samochodów, u nas zupełnie nieznane. W tych wymagających okolicznościach sprawdził się nasz duet, kierowca Piotrek i nawigator Adam, obyty w jeżdżeniu po egzotycznych krajach i nawiązywaniu typowych dialogów z aroganckimi użytkownikami dróg.
Tekst i zdjęcia / ANDRZEJ MIREK
Tekst w całości przeczytasz w 300 (3/2025) numerze Magazynu GÓRY.
GÓRY w formacie pdf można też kupić w naszej księgarni Książki Gór > link

