Upiorny anioł Nangi
Coś takiego jak proza górska praktycznie przestała u nas istnieć. Rodzimi twórcy nie tworzą (może to i dobrze, zważywszy, jaki poziom prezentuje polska literatura współczesna), a zagraniczni nie są wydawani. Wiadomo: na literaturze górskiej się nie zarabia. Za mało nas, żebyśmy nakręcili koniunkturę. Książki górskie ukazują się sporadycznie w rozmaitych wydawnictwach, chociaż wziąwszy pod uwagę poziom przekładu i redakcji może lepiej, żeby pewne oficyny od literatury górskiej trzymały się z daleka. Jedynym wydawnictwem, które konsekwentnie, choć zdecydowanie za rzadko wydaje górską prozę jest STAPIS. Z tym większą więc radością witamy nowość (no, z 1999 roku) – powieść Hiszpana Davida Torresa Nanga Parbat, nagrodzoną przez wydawnictwo Desnivel. Opowiada ona o losach dramatycznej wyprawy na Nangę, o pewnym rozstaniu, dwóch niezwykłych spotkaniach... i o wielu innych rzeczach. Ważnych.
Od razu należy zaznaczyć, że autor się nie wspina. Co może jest jego wadą, ale mnie się wydaje, że raczej zaletą. Zauważmy, że w książkach górskich, w relacjach z wypraw czy w rozmowach o wspinaniu paradoksalnie mało jest emocji. To, co przeżywamy w górach okazuje się sprawa intymną, nieopowiadalną, może nawet wstydliwą. Nie ma górnego C, są notatki, o której kto wyszedł i o której kto wrócił. Nie ma spazmów zachwytu, jest „O, kurwa, ale zajebiście” oraz to, ile kilogramów kto jak wysoko wyniósł. Wiele rzeczy pozostaje nienazwanych, niedopowiedzianych. Może tak jest dobrze i tak jest naprawdę, a może jest w ludziach gór (z Polski?) jakaś skaza, nie potrafią się otworzyć, ponieważ boją się śmieszności i posądzenia o pretensjonalność i egzaltację.
Książka Torresa jest i pretensjonalna i egzaltowana, emocje szaleją od kulisy do kulisy, chwilami ociera się o szmirę, irytuje, ale... nie można się od niej oderwać. Może to kwestia sugestywnego (i egzaltowanego) języka, stylu niestroniącego od górnolotnych metafor, dobrze oddanego przez przekład, którego autorką jest zawodowa tłumaczka (nareszcie), a nie kolega, który trochę zna język. A może przyciąga to, o czym mówi: miłość, przyjaźń, śmierć, lojalność, wierność sobie, rozpacz, samotność, twarzą w twarz z wielką górą, przekraczanie granic... Więcej nie powiem. Przeczytałam ją jednym tchem, wzdychając, przewracając oczami, dziwiąc się, wzruszając i popadając w zadumę. Czego i Wam życzę.
Beata Słama
"Góry", nr 9 (136) 2005
(kg)