MŁODE STRZELBY Z WARSZAWY.
Jak z poziomu VI.5 przeskoczyć na 8c? Nie gwarantujemy, że poniżej znajdzie się recepta dla każdego, ale na pewno warto przeczytać o tym jak pasja, zaangażowanie i praca mogą przełożyć się na prawdziwe wyniki.
Trzy dobrze zapowiadające się, młode osoby – Nina Gmiter, Maciek Bukowski i Szymon Łodziński – tłumaczą się z sukcesów i obiecują więcej. Opowiadają o progresie, treningu, życiu pozawspinaczkowym i relacjach wspinacz-sponsor-media. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Maćkiem Bukowskim.
Pozostałe rozmowy cyklu "Młode strzelby z Warszawy":
Co dla ciebie znaczy rozwój wspinaczkowy?
Przede wszystkim jest to dla mnie postęp w skałach, robienie coraz trudniejszych dróg oraz czucie większego „zapasu” na łatwiejszych. Stąd rozwój ma dla mnie bardzo wiele składowych, począwszy od poprawy techniki wspinaczkowej, przez lepszą wydolność organizmu, a na opanowaniu stresu i poprawie koncentracji kończąc.
Jak zmieniało się twoje podejście do treningu?
Przygodę ze wspinaniem zacząłem z tatą w Podlesicach ;-). Dużo wspinałem się na wędkę i minął rok zanim poprowadziłem swoją pierwszą drogę. Wtedy treningi na sztucznej ściance były dla mnie w dużej mierze odskocznią od szkoły, ciekawą zabawą samą w sobie. Ze względu na to podejście preferowałem buldering, który w każdej wolnej chwili uprawiałem pod okiem Małgorzaty Kusztelak, dzięki któremu dosyć szybko stałem się silny, jak na swój wiek. Równocześnie zacząłem regularnie jeździć z moim ojcem na Jurę, gdzie brak wytrzymałości zupełnie nie przeszkadzał, a kluczem do większości dróg było dogięcie lub trzymanie małych chwytów. Z czasem jednak zacząłem trafiać na drogi, które wymagają czegoś więcej. Między innymi Porozmawiajmy o Kobietach i Grek Korba były dla mnie wybitnie ciągowymi drogami, na których ruchy z miejsca robiłem „na lajcie”, natomiast po paru spadałem ze zmęczenia. Pomógł mi wtedy Jakub Ziółkowski, który przez zimę dobrze mnie wytrenował pod tego typu drogi. Kolejny sezon był dla mnie całkiem udany. Na Jurze zrobiłem spory progres dochodząc do zrobienia Alei Zasłużonych, a na Weście robiąc pierwsze 8a. Jednak cały czas czegoś mi brakowało przy trudniejszych drogach. Na jurze przy VI.6-tkach okazywało się, że nie jestem w stanie wykonywać strzałów z pojedynczych palców, a za granicą spadałem po 10 metrach przewieszenia, bez względu na wielkość chwytów. Przełomowy był dla mnie wyjazd kolejnego lata do Rodellaru z Olą Taistrą. Wszystkie drogi były długie, przewieszone i po tufach, na których nie potrafiłem się na początku odnaleźć. To była dla mnie dobra lekcja pokory i ukazania słabych stron, o których nie miałem pojęcia. Resty w dobrych chwytach lub kolanach czy skręcanie się dla lepszego obciążania pionowych stopni okazało się czarną magią. Po miesiącu intensywnego wspinania i zrobieniu paru kilometrów w tym rejonie trochę się jednak nauczyłem. Wystarczająco, żeby przedostatniego dnia zrobić, i tak siłową drogę jak na ten rejon, Philipe’a Cuisinere'a (8b/b+). W trakcie prób na nim udało mi się nawet tak rozluźnić w no-handzie z kolanem, że z niego wypadłem lecąc głową w dół ;-). Po tym wyjeździe zrozumiałem, że muszę trochę zmienić swój trening, podporządkować go drogom, na których mogę się jeszcze rozwijać. Zacząłem wtedy trenować samemu i nie uważam tej decyzji za złą. Miałem już odrobinę doświadczenia po poprzednich latach i z pomocą paru osób ułożyłem trening na najbliższy rok i jego najważniejsze wytyczne. Po dobrze przepracowanej zimie z dobrymi ćwiczeniami specyficznymi i lekką ogólnorozwojówką (m.in. zaprzyjaźniłem się z kółkami gimnastycznymi) kolejnego roku umocniłem się w stopniu VI.5+/6 na Jurze i po wspólnym patentowaniu w Rodellar’ze z Szymonem wpiąłem się do stanu na swojej pierwszej 8c - Florydzie. Przełom kolejnej bariery i dobra forma zaowocowały jeszcze trzema drogami w okolicach 8b i poprawieniem on sightu na stopień 7c+. Tego roku postępowałem podobnie przygotowując się do letnich wyjazdów. Umożliwiło mi to zrobienie wielu wartościowych dróg sajtem w Tarnie, natomiast te trudne i z reguły jednoruchowe skutecznie mnie zrzucały. Z tego powodu wybrałem się jeszcze do Rode, gdzie przez dwa tygodnie upałów rozprawiłem się z Pata Negrą. Za to w święta tego roku odwiedziłem dwa nowe dla mnie rejony - Osp i Siuranę, które ukazały mi kolejne słabe strony nad którymi mogę pracować ;-).
Na drodze Philipe Cuisinere 8b/b+; fot. M. Kwiatkowski
Jak godzisz wspinanie z tzw. normalnym życiem?
Rzeczą, która obecnie zajmuje mi najwięcej czasu jest studiowanie elektroniki na PW. Staram się więc w ciągu tygodnia dopasowywać treningi z zajęciami tak, żeby skorzystać najlepiej i z jednego i z drugiego. Wspinanie zabiera mi sporo czasu, a natomiast dzięki niemu nie muszę się martwić o zaliczenie wf-u, gdyż po okazaniu odpowiedniej klasy sportowej jest zaliczone „z urzędu”. Treningi na ściance wspinaczkowej skutecznie uprzyjemnia mi Warszawianka. Będąc wśród znajomych panuje tam przyjemna atmosfera, a sama ściana znajduje się niedaleko mojej uczelni i zapewnia kompleksowe wyposażenie do treningów zarówno siłowych jak i wytrzymałościowych.
Z braku czasu staram się często robić „dwa w jednym” – m.in.
dojeżdżam rowerem na ściankę/uczelnię i jednocześnie wykonuję lekki trening tlenowy (ale to może łączyć się z szyderstwem na widok leginsów na nogach ;) Za to jeżdżąc komunikacją miejską staram się przeznaczyć chwilę na naukę. Poza studiami trochę interesuję się jeszcze technologiami internetowymi, jednak nie zawsze znajduję wolny czas, żeby się ich uczyć.
Philipe Cuisinere 8b/b+; fot. M. Kwiatkowski
Najważniejsza droga wspinaczkowa - uzasadnij.
Ciężko jest mi wybrać jedną drogę, gdyż wiele było dla mnie wartościowych. Myślę, że Pata Negra, którą zrobiłem ostatnio w Hiszpanii była dla mnie jedną z najtrudniejszych zarówno psychicznie jak i fizycznie. Spędziłem na niej sporo czasu i kosztowała mnie dużo sił. Ze względu na jej boulderowy charakter nie dało się jej przebiec i trzeba było utrzymywać skupienie przez cały czas. Dodatkowo droga była długa i posiadała ostre chwyty, więc musiałem oszczędzać ilość wstawek, co skutkowało stresem przy zaawansowanych próbach. Zrobiłem ją dwa dni przed wyjazdem i z walką tuż pod stanowiskiem. Kluczem do sukcesu okazała się kontrola napięcia mięśni i świadome rozluźnianie ciała. Po powrocie do Polski byłem zdziwiony tym jak jestem słaby po dwóch miesiącach w skałach i tym jaką trudną drogę zrobiłem na wyjeździe. Trochę inaczej niż w przypadku dróg na panelu, w skałach technika i rozwspinanie mają dużo większe znaczenie. Wcale nie trzeba być ani strasznie silnym ani też bardzo wytrzymałym, żeby zrobić trudną drogę. Wystarczy się po niej skutecznie przemieszczać od resta do resta.
Na drodze Pata Negra 8c; fot. M. Kwiatkowski
Jakie masz refleksje na temat relacji wspinacz - sponsor - media?
Myślę, że obecny system jaki mamy nie jest najgorszy. Co prawda żyć ze sponsoringu się jeszcze nie da, ale potrafi znacznie obniżyć koszty wyjazdów skutkiem czego więcej czasu mogę poświęcić na naukę i treningi, a mniej na zarabianie. Można powiedzieć, że Camper (dystrybutor sprzętu m.in. DMM-a, Edelweiss’a, Red Chili) jest naszym menadżerem i jest tą osobą łączącą nas z wyżej wymienionymi firmami. Dla nich jestem zobligowany do wykonywania dużej ilości zdjęć w skałach. Dla Campera powinienem napisać relację po wyjazdach, natomiast on kontaktuje się z mediami i przekazuje im relacje, zdjęcia i w imieniu swoim i naszym je publikuje w różnych mediach.
Plany...
Hmm, myślę, że najbliższym planem będzie dobrze przepracowana zima, a dalej ciężko mi powiedzieć. po ostatnich wyjazdach poznałem trochę swoich słabych punktów, które na pewno będę chciał wyeliminować, nie poświęcając przy tym bardzo innych. Możliwe, że jeszcze w te Święta Bożego Narodzenia udam się do Ospu, a mam tam parę ciekawych dróg „rozgrzebanych”, a wakacje najprawdopodobniej spędzę we Francji / Hiszpanii. Latem chciałbym skupić się na swoim wspinaniu sajtem które ciągle odstaje od mojego poziomu RP.
Rozmawiał: Andrzej Mirek
Pozostałe rozmowy cyklu "Młode strzelby z Warszawy":