baner
 
 
 
 
baner
 

Magiczne słowo? Shukryia*

Opisane niżej przejście japońskiego zespołu zostało nagrodzone Złotym Czekanem w 2018 roku. W wrześniu tego roku, na Wielkiej Gali odbywającej się w trakcie XXV Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zaawdy w Lądku-Zdroju, Kazuya Hiraide i Kenro Nakajima otrzymają kolejną już nagrodę Piolet d'Or za przejście nowej drogi, śmiało poprowadzonej przez niebezpieczną, południową ścianę Rakaposhi.

W pobliżu śnieżnego grzbietu z pierwszym biwakiem; fot. arch. Kazuya Hirade & Kenro Nakajima

 

*Hindi: dziękuję.


Strzelista piramida Shispare (7611 m) jest jednym z wybitniejszych szczytów grupy Batura Muztagh, położonej w Zachodnim Karakorum. Dzięki oddaleniu od głównych szlaków wspinaczkowych pielgrzymek oraz z powodu polityczno-militarnych zawirowań rejon ten pozostawał ostoją dziewiczych siedmiotysięczników niemal do połowy lat 70. Sytuację zmieniła w 1974 roku polsko-niemiecka wyprawa pod kierownictwem Janusza Kurczaba, której uczestnikom udało się dokonać pierwszych wejść na Shispare i leżący w pobliżu Ghenta Sar (7090 m). 

 

Do tamtej wyprawy z pewnością wrócimy na łamach GÓR, bowiem wniosła ona bardzo istotny wkład w historię polskiego himalaizmu eksploracyjnego. Jednak teraz proponuję baczniej przyjrzeć się wspinaczce na Shispare z 2017 roku, której zwieńczeniem było trzecie dopiero wejście na ten zadziwiająco niedostępny szczyt. Nie liczba jednak jest istotą himalaizmu, lecz styl, a ten w przypadku drogi Shukriya, pioniersko przecinającej północno-wschodnią ścianę, okazał się taki jak trzeba – alpejski, błyskotliwy, śmiały. Jak trzeba… Ale do czego? Rzecz jasna do wyróżnienia nagrodą Złotego Czekana.

 

HISTORIA PANA HIRAIDE


Wyniosła Shispare całkowicie zawładnęła wyobraźnią Japończyka Kazuya Hirade. Pod górą pojawił się on już w 2002 roku, gdy samotnie przemierzał Pakistan w poszukiwaniu wspinaczkowego natchnienia, czyli interesujących szczytów i wprowadzających na nie linii. Można by rzec, trafił idealnie, ponieważ Shispare oczarowała go od pierwszego wejrzenia. Doskonałe proporcje, piękne kształty, powłóczyste śnieżne szaty… Po prostu ideał! Od tej pory Pan Hirade żył dla jednego celu. 


Widok na ścianę; fot. arch. Kazuya Hirade & Kenro Nakajima


Z poważnymi zamiarami wrócił pod górę w 2007 roku. Pomimo wzruszenia, a nawet pewnego onieśmielenia, zaatakował śnieżne zerwy północno-wschodniej ściany, lecz wybranka serca okazała się nieprzystępna – przynajmniej na pierwszej randce – i próba załamała się na wysokości 6000 metrów. Jak wspomina Pan Hirade, ze względu na młody wiek było mu trudno zaakceptować tę porażkę. Prawdziwe uczucie niełatwo jednak ugasić, więc z bagażem życiowych i wspinaczkowych doświadczeń stanął pod Shispare pięć lat później. Tym razem rzucił wyzwanie południowo-zachodnim zerwom, ale… historia się powtórzyła. Pogoda na drugiej schadzce również okazała się nieodpowiednia. Pan Hirade poczuł, że musi „dorosnąć psychicznie”.


Dorastanie nie trwało długo i już w 2013 roku zjawił się pod południowo-zachodnią ścianą z wizją linii, która wydawała się realna do zrealizowania. W wyprawie towarzyszyła mu Kei Taniguchi, wybitna japońska alpinistka, z którą w 2008 roku Hirade wytyczył nową drogę na południowo-wschodniej ścianie Kametu. Samurai Direct, bo tak nazwali swoją linię, zapewnił im oraz pozostałym członkom zespołu nagrodę Złotego Czekana w 2009 roku. Wydawało się, że towarzystwo doświadczonej partnerki powinno w końcu zagwarantować sukces, lecz sprawy przyjęły dobrze znany obrót, zmuszając zespół do wycofania się z wysokości 5700 metrów. Kolejne tête-à-tête bez szczęśliwego zakończenia. 


Zimą 2015 roku Kei Taniguchi zginęła podczas zejścia z Mount Kuro (1984 m), szczytu w paśmie Daisetsuzan, na wyspie Hokkaido w Japonii. To dramatyczne zdarzenie jeszcze bardziej utwierdziło naszego bohatera w przekonaniu, że wyzwania rozpoczęte należy finalizować, a uczucia pielęgnować. 


W 2017 roku Pan Hirade po raz czwarty odpowiedział na zew góry, doszukując się w jej północno-wschodnim obliczu oznak przychylności. Jak stwierdził, do podjęcia próby wystarczyłby mu choćby 1% nadziei.


Stromy trawers śnieżnych pól; fot. arch. Kazuya Hirade & Kenro Nakajima

 

1% W PIERWSZEJ PRÓBIE


Tym razem w staraniach o Shispare towarzyszy mu Kenro Nakajima. Wspinacze zaaklimatyzowani wejściem na znajdujący się w pobliżu Pasu Peak (7478 m) śmiało przystępują do działania, niezrażeni pochmurną pogodą i opadami śniegu. Aura latem w 2017 roku była wyjątkowo kiepska i w wielu miejscach Pakistanu dochodziło do osunięć ziemi. Czarowanie rzeczywistości na niewiele się jednak zdało i zespół został przygwożdżony dużym opadem już na wysokości 5000 metrów. Można powiedzieć, że nic nowego, ale Pan Hirade skrywał w rękawie jeszcze jeden chytry plan.

 

99% W DRUGIEJ PRÓBIE 


Po powrocie do bazy wspinacze nie tracą cierpliwości i wyczekują odpowiedniego momentu z wprawą szachisty. W końcu prognoza pogody daje sygnał do ataku, choć szczyt nadal skrywa się w chmurach. Zespół sprawnie pokonuje skomplikowany lodowiec i wbija się w zagrożony obrywem seraków kuluar. Słońce operuje mocno, więc sytuacja staje się groźna: najpierw góra wysyła poważne ostrzeżenie w postaci średniej wielkości lawiny, a po niej daje pełnowymiarowy pokaz górskiego żywiołu. Ucieczka z pola rażenia udaje się częściowo, ponieważ wspinaczy powala silny podmuch, wciskający śnieg do płuc. Przygoda ta daje poważnie do myślenia, więc miejsce na biwak zostaje wybrane na zapewniającym bezpieczeństwo śnieżnym grzbiecie, niestety znacznie poniżej zaplanowanego punktu.


Kolejnego dnia zespół dociera do śnieżno-lodowej ściany o nachyleniu 60–70°, na której rozpoczyna się właściwa wspinaczka z asekuracją z lodowych śrub. Na łatwiejszych fragmentach, aby zwiększyć prędkość, Japończycy poruszają się równolegle, z jednym tylko pośrednim przelotem. Tempo trzeba jednak okupić dużym bólem łydek, mocno obciążonych stawaniem wyłącznie na przedniej części raków.


Droga prowadzi mieszanym terenem – strome śnieżne ściany poprzecinane są skalnymi progami i lodowymi kuluarami. W kilku miejscach wspinacze muszą robić dłuższe, nawet 4-wyciągowe trawersy. Pogoda, do tej pory znośna, powoli zaczyna się psuć, a opad śniegu wyzwala pierwsze pyłówki. W tej sytuacji Kazuya i Kenro postanawiają nie zakładać biwaku w planowanym wcześniej miejscu, tylko kontynuują wspinaczkę. Robią 2 wyciągi na skalnym progu i kolejne 3 powyżej, na stromej ścianie śnieżnej, aż docierają do w miarę bezpiecznego, za to bardzo wąskiego śnieżnego grzbietu, na którym udaje im się przygotować małą półkę pod biwak.


Nazajutrz warunki zaczynają się poprawiać, a na ścianie pojawia się słońce. Tego dnia wspinacze pokonują 2 strome pola śnieżne i 3 wyciągi lodowego trawersu wyprowadzające pod kolejny skalny próg – wprawdzie dosyć połogi (60°), ale pokryty luźnym śniegiem i cienkim lodem. Przejście tego odcinka zajmuje im sporo czasu, głównie ze względu na problemy z asekuracją. Z kolei na śnieżnych polach, prowadzonych ze znikomą asekuracją, Japończykom najbardziej dokucza coraz większy ból łydek. Na szczęście dziaby siadają w lodzie idealnie, zapewniając odrobinę komfortu.  


Mikstowe partie między obozem 2 a 3; fot. arch. Kazuya Hirade & Kenro Nakajima


Powyżej skalnego progu 3 wyciągi trawersu w stromym śniegu wyprowadzają pod lodową ściankę. Znowu zaczyna padać, więc po osiągnięciu grzbieciku wspinacze postanawiają biwakować. Jednak noc nie przynosi poprawy pogody i rano namiot przywalony jest puchem. Ponieważ nic nie zapowiada zmiany warunków, a widoczność pogarsza się z każdą chwilą, Japończycy postanawiają odpocząć, tym bardziej że Nakajima zaczyna odczuwać niekorzystny wpływ wysokości.


Kolejnego dnia udaje się pokonać najtrudniejszy, skalny fragment i osiągnąć pola podszczytowe. Po wcześniejszych opadach leży jednak bardzo dużo śniegu i, jak wspominają wspinacze, gdyby nie wysokość, warunki przypominałyby te spotykane zimą w japońskich górach. Torowanie zabiera mnóstwo czasu, a do szczytu pozostaje jeszcze 400 metrów w pionie. Postanawiają więc złożyć depozyt ze zbędnym na razie ekwipunkiem i na lekko ruszyć w górę. Niestety, silny wiatr niesie chmury, które pogarszają widoczność. Wchodząc we mgle na kolejne „fałszywe szczyty”, w końcu o godzinie 14.30 stają w miejscu, z którego nie da się wyjść wyżej. 


Na szczycie; fot. arch. Kazuya Hirade & Kenro Nakajima


Wrażenia? Mizerne, zmącone brakiem widoków, zlodzonymi twarzami i niepokojem o drogę powrotną, bo za kilka godzin do mgły dołączy ciemność. W zejściu trudno odnaleźć zasypywany śniegiem ślad i tylko dzięki kompasowi wspinacze jeszcze przed zmrokiem trafiają na swój depozyt. Z powodu ciągle pogarszających się warunków postanawiają przerwać zejście i rozstawiają namiot. W nocy zasypany zostaje grubą warstwą śniegu.


Rano sytuacja staje się poważna. Kazuya i Kenro wybierają więc drogę pierwszych zdobywców, wiodącą północno-wschodnią granią i północnym filarem, na której jest mniejsze ryzyko lawin. Za to jest trudna orientacyjnie i całkowicie im nieznana. W tych okolicznościach pozostaje liczyć na cudowne przejaśnienie. Najwyraźniej wspinacze mają dobrą karmę, bo niebawem chmury się rozstępują… Chyba tylko po to, żeby przekonali się, że niższe partie drogi nie są tak proste, jak to sobie wyobrażali – labirynt seraków, 3 wzniesienia i kilometry ściany. Ten zestaw atrakcji sprawia, że w drodze powrotnej spędzają jeszcze jedną noc i dopiero nazajutrz docierają do bazy.  


Przebieg drogi Shukryia; oprac. Kazuya Hirade & Kenro Nakajima


***

GÓRY nr 4 (263) 2018


Kazuya Hiraide i Kenro Nakajima podczas uroczystej Gali wręczania Piolet's d'Or 2020 w Lądku-Zdroju odbiorą statuetkę za wejście na Rakaposhi (7788 m), południową ścianą i południowo-wschodnią granią, którego dokonali na przełomie czerwca i lipca 2019r. 


Więcej informacji na temat uroczystej Gali Złotych Czekanów 2020 oraz jubileuszowej, XXV edycji Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady znajdziecie na stronie www.festiwalgorski.pl

Do zobaczenia w Lądku!


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com