Palmowska… dla ludzi owładniętych wspinaczkową pasją to znaczące nazwisko. Jedno z tych, które stanowią o świetności polskiego alpinizmu i himalaizmu. Stanowią…? Tak, mimo tragicznego wypadku w Tatrach w połowie czerwca tego roku czas teraźniejszy jest tu najwłaściwszą formą. I już zawsze pozostanie – dokonania Krystyny, a przez to i Ona sama, stają się w naszej pamięci nieśmiertelne.

Krystyna Palmowska i Anna Okopińska, Morskie Oko, 2018 r.; fot. Jacek Karwowski
Być może to zbyt górnolotne słowa. Takich zazwyczaj używamy względem osób wielkich. Należą im się, to oczywiste, ale bez emocjonalnego zaangażowania brzmią jak banał. Potrzebujemy punktu odniesienia, jakiejś głębszej relacji… A ta jest możliwa nawet bez osobistego kontaktu.
Z Krystyną ani razu nie spotkałem się w górach, a wszystkie, nieliczne przecież, rozmowy odbywały się zdalnie – za pośrednictwem telefonu lub maila. Cóż to więc za relacja? A jednak! W połowie lat 80., gdy spontanicznie szukałem swojej życiowej pasji – pod wodą, w jaskiniach czy w górach – kupiłem w kiosku Ruchu niepozornie wyglądającą książeczkę. Właściwie broszurę. Dwa razy Matterhorn to opowieść Anny Czerwińskiej i Krystyny Palmowskiej o letniej i zimowej wspinaczce Drogą Schmidów. Można rzec: historia, jakich wiele. Ale ta akurat wywarła na mnie ogromne wrażenie. Trudno stwierdzić, dlaczego pewne rzeczy w naszym życiu stają się kamieniami milowymi, tak jednak było w tym przypadku.
Całkiem jeszcze niedawno, podczas naszej rozmowy na temat artykułu do GÓR, w przypływie szczerości wyjawiłem Krystynie, że jej przygody na Matterhornie były dla mnie najmocniejszą inspiracją, a właściwie poukładały moje dalsze zainteresowania. Krystyna krótko podziękowała za uznanie, po czym natychmiast zmieniła temat. Rzeczowa i skromna do bólu.
Tak oto ludzie, których w zasadzie dobrze nie znamy, mogą silnie oddziaływać na nasze życie, stając się autentycznymi, a nie popkulturowymi idolami. I choć to modne określenie zupełnie nie pasuje do Krystyny Palmowskiej, dla mnie pozostanie taką właśnie ważną osobą. Mam nadzieję, że dzięki zamieszczonym na następnych stronach wspomnieniom również wam uda się nawiązać emocjonalną więź z tą niezwykłą postacią.
Tekst / PIOTR GRUSZKOWSKI

Krystyna Palmowska podczas karawany do bazy pod Broad Peakiem w 1983 roku; fot. A. Czerwińska, arch. R. Gołędowskiego
KRYSIA I ANKA – ZESPÓŁ WYJĄTKOWY
Z Krystyną Palmowską nigdy nie związałam się liną, ale wielokrotnie spotykałyśmy się w różnych górach przez ponad 50 lat. Pamiętam, jak pojawiła się w 1969 roku w Morskim Oku na kursie taternickim Koła Warszawskiego Klubu Wysokogórskiego, razem z Anką Czerwińską.
W tamtym czasie kobiece wspinanie w Tatrach przeżywało zastój – dziewczyn było niewiele i nie wspinały się na drogach trudniejszych niż te, których przejść w kobiecych zespołach dokonały na początkulat 60. Halinka Krüger, Janka Zygadlewicz, Ola Pawełczyk, Jola Jarecka, Krystyna Lipczyńska i inne znakomite taterniczki.
Krysia i Anka zaraz po kursie zaczęły działać samodzielnie. Pierwsze wspinaczki ich babskiej dwójki spotkały się z drwinami i niewybrednymi komentarzami kolegów. Dziewczyny nie dawały się jednak zniechęcić – przeciwnie, krytyka tylko wzmagała ich determinację i mobilizowała do działania z rozmysłem. Z uporem doskonaliły techniki wspinaczkowe na podwarszawskich bunkrach i w skałkach, zyskując przezwisko Kukuły. Starannie planowały wspólne wyjazdy w Tatry i pokonywały coraz trudniejsze, kultowe w środowisku drogi. To właśnie one przełamały stagnację w kobiecym taternictwie, przechodząc między innymi direttissimy Kazalnicy Mięguszowieckiej i Małego Młynarza, a zimą – filar Ganku. Dość szybko ironiczny uśmiech znikł z twarzy kolegów.

Krzysztof Pankiewicz i Krystyna Palmowska, baza na lodowcu Savoia pod K2, 1982 r.; fot. Ryszard Urbanik
Anka z Krysią stworzyły zespół wyjątkowy, który rozsądnie piął się w górę, odpowiedzialnie dobierając cele przez ponad 20 lat. Trwałość zespołu i jego sukcesy to ewenement na skalę światową. Ich debiutem w Karakorum była wyprawa na Gaszerbrumy w 1975 roku. Mimo że nie miały doświadczenia w górach lodowcowych, Wanda Rutkiewicz zaprosiła je do składu, doceniając ich wspaniałe osiągnięcia tatrzańskie. Początkowo czuły się niepewnie, gdyż pozostali uczestnicy mieli na koncie poważne wspinaczki w Alpach, Kaukazie czy na siedmiotysięcznikach Hindukuszu i Pamiru, a one już na podejściu do bazy codziennie biły swoje rekordy wysokości. Ale aklimatyzowały się znakomicie, dzielnie pracowały przy zakładaniu kolejnych obozów i szybko nabierały pewności siebie.
Krystyna miała pecha, gdyż musiała zrezygnować z próby wejścia na szczyt, aby sprowadzić chorego oficera łącznikowego. Saeed nie był himalaistą, ale bardzo chciał wspiąć się na ośmiotysięcznik. Dlatego udzielił pozwolenia na wejście kobiet na Gaszerbrum II pod warunkiem, że pójdzie z nami. Wyruszyliśmy więc z obozu III do ataku szczytowego w czwórkę: Krystyna, nasz oficer łącznikowy, Halina Krüger-Syrokomska i ja. Jednak po kilkuset metrach podejścia choroba wysokościowa zmusiła Saeeda do rezygnacji i to właśnie Krystyna sprowadziła go bezpiecznie do bazy. Oddała mi przedtem swoje raki. Byłam jej bardzo wdzięczna, gdyż uczyniło to bezpieczniejszą naszą wspinaczkę w zespole z Haliną. Schodzenie ze szczytu Gaszerbrumu II w samych butach byłoby ryzykowne i czasochłonne.
Wyprawa na Gaszerbrumy dla obu dziewczyn nie była zbyt udana – Anka skręciła kolano, Krysia straciła szansę ataku szczytowego. Wyciągnęły z tego wniosek, że muszą załoić kilka trudnych dróg w Alpach. I zrobiły to z przytupem: przeszły północny filar Les Droites, drogę Major na wschodniej ścianie Mont Blanc oraz Drogę Schmidtów na północnej ścianie Matterhornu. W 1978 roku, wspólnie z Wandą Rutkiewicz i Ireną Kęsą, dokonały pierwszego zimowego przejścia północnej ściany Matterhornu w kobiecym zespole – wyczyn bez precedensu w skali światowej.

Cristine de Colombel, Anna Okopińska, Wanda Rutkiewicz i Krystyna Palmowska, baza na lodowcu Godwin-Austen, K2, 1982 r.; fot. Ryszard Urbanik
Alpejskie doświadczenia zaprocentowały później w Himalajach i Karakorum. Bardzo wysoko należy ocenić udział dziewczyn w ambitnej wyprawie polsko-pakistańskiej, która w 1979 roku wytyczyła nową drogę na Rakaposhi (7788 m). Sukcesem wyprawy było wejście Krysi i Anki w samodzielnym kobiecym zespole. W kolejnych latach tworzyły aktywny duet na wyprawach na Kanczendzongę i K2. W 1983 roku zorganizowały dwuosobową wyprawę na Broad Peak (8051 m), podczas której Krystyna stanęła na wierzchołku jako pierwsza kobieta w historii, a Anka dotarła do Rocky Summit. Dwa lata później wraz z Wandą Rutkiewicz zdobyły Nanga Parbat (8125 m) jako pierwszy samodzielny zespół kobiecy. W 1986 roku, podczas wyprawy kierowanej przez Janusza Majera, osiągnęły wysokość 8200 metrów na K2, wspinając się supertrudną drogą Magic Line. Działały też na Makalu w 1988 i na Kanczendzondze w 1990 roku – niestety w obu przypadkach bez wejścia na szczyt.
Krystynę w każdej aktywności cechowały samodzielność, determinacja i konsekwencja w dążeniu do celu, a także niezwykła rzetelność i pracowitość. Podczas wypraw pełniła ważne funkcje: tłumaczki (biegle posługiwała się językiem angielskim, francuskim i niemieckim) oraz opiekunki sprzętu elektronicznego (radiotelefonów i radiostacji). Świetnie przygotowane artykuły publikowała w „Taterniku”, a w książce Zaklętym w górski kamień przedstawiła precyzyjne i wnikliwe studium wypadków z czasów Złotej Ery polskiego himalaizmu.
Tak niedawno cieszyliśmy się wraz z nią, gdy odebrała w Gdyni prestiżową nagrodę Super Kolosa za całokształt osiągnięć. Żal, że nie powtórzy już ciekawej prelekcji o osiągnięciach Polek w Himalajach, którą tam wygłosiła. Żal, że nie spotkamy się już w żadnych w górach…
Tekst / ANNA OKOPIŃSKA
* * *
Tekst w całości przeczytasz w 300 (3/2025) numerze Magazynu GÓRY.
GÓRY w formacie pdf można też kupić w naszej księgarni Książki Gór > link

