W dniach od 2 do 6 lipca zrealizowałem wariant wspinaczkowego przejścia Grani Tatr Wysokich od Przełęczy pod Kopą do Liliowego, co zajęło mi w sumie około 57 godzin efektywnej wspinaczki (14+12+14+11+6). Starałem się dokonać przejścia ściśle ostrzem grani. Wszedłem na wszystkie nazwane szczyty, byłem również na wszystkich przełęczach (przełączkach, wrótkach, szczerbinkach), które się między tymi szczytami znajdują.
Poza uskokiem Zadniego Mnicha (na którego wszedłem klasyczną drogą wejściowo -zejściową), oraz uskokiem Wysokiej ponad Zachodnią Rumamową Przełęczą, który pokonałem kominkiem z prawej strony, (co uważam zresztą za największy mój błąd i najbardziej niebezpieczne miejsce na całej grani) na wszystkie szczyty wspinałem się bez asekuracji najtrudniejszymi wariantami. W czasie przejścia miałem z sobą kilka pętli, 3 karabinki, dwa małe camy (których nie użyłem) oraz dwie 27 metrowej długości linki 5.5 mm do zjazdu. Miałem ze sobą dodatkowe „leciwy” model butów wspinaczkowych (5.10 Mocasine), których używałem tylko w kilku miejscach na grani: Papirusowych Turniach, uskoku Krzesanego Rogu, Rówienkowej Turni, wejściu na Targaną Turnię, Bartkową Turnię, wspomnianym uskoku Wysokiej, w kominie Martina na Mięguszowieckim Szczycie Wielkim oraz na Zadnim Mnichu. Całą resztę grani pokonałem wspinając się w modelu butów sprzed dwóch lat Salewa Wild Fire. Liny do zjazdu lub zejścia z prusikiem, używałem na Śnieżnym Mniszku, najwyższej turni Śnieżnych Czub, Śnieżnym Szczycie, Ostrym. Później na turni Kaczych Czub (najbliższej Kaczego Szczytu), czterech zjazdach na uskoku Wschodniego Żelaznego Szczytu, Pośredniej i Małej Śnieżnej Kopy. Skorzystałem z liny Słowaków zjeżdżając na Żabią Przełęcz, dwukrotnie zjeżdżałem z Żabiego Konia i jednym zjazdem udało mi się zjechać na Przełączkę pod Zadnim Mnichem.
Żłobista Turnia; fot. Stanisław Papciak
W sumie byłem na blisko czterystu nazwanych szczytach, turniach, zębach i przełęczach. Do niedawna liczba 169 nazwanych szczytów na Głównej Grani Tatr Wysokich była zawarta w przewodniku Włodka Cywińskiego po GGT. Jednak Słowacy od dawna, używają osobnych nazw dla 3 turni na zachodniej grani Rysów (WC tylko dla jednej – Innominaty). W ostatnim czasie Grzegorz Głazek opublikował swoje bardzo dokładne opracowanie dotyczące Mięguszowieckich Szczytów i Cubryny. Pojawiają się tam kolejne nowe nazwy, których sensowność, przynajmniej dla mnie jest uzasadniona.
W swoim zestawieniu WC, traktuje kilka wielowierzchołkowych szczytów jako jeden punkt. Wspinając się jednak ściśle ostrzem grani, jest wielką różnicą, czy zaliczyło się tylko główny wierzchołek czy też wszystkie. Tak jest na Rumanowym, Wysokiej, Rysach, Pośrednim Mięguszowieckim Szczycie, Szpiglasowym, Świnicy – w czasie mojego przejścia byłem na wszystkich tych wierzchołkach.
Ponadto wspinałem się wchodząc na prawie wszystko co większe a jeszcze nie nazwane. Przeszedłem przez dziesiątki turniczek na wszystkich odcinkach grani, nazywanych mianem Czub: Baranich, Śnieżnych, Kaczych, Żłobistych. Niemal na końcu drogi GGTW, na Walentkowej Grani jest ich zapewne kilkanaście.
Przygotowując się do przejścia, miałem założenie, że będę się wspinał wolniej, koncentrując na wejściu na wszystko co jest na GGTW nazwane. Początkowo myślałem, aby podobnie jak wielu zdobywców GGT założyć w różnych miejscach składy z jedzeniem i piciem a nieść ze sobą lekki zestaw biwakowy. Jednak prognoza pogody, w którą uwierzyłem spowodowała, że w ciągu kilku godzin zmieniłem mój plan i podjąłem decyzję ataku. Zorganizowałem grupę moich przyjaciół, która doniosła mi jedzenie, picie i sprzęt biwakowy na Jaworową Przełęcz, Wschodnią Batyżowiecką Przełęcz, Wagę i Wrota Chałubińskiego.
1 lipca, wieczór – jeszcze drobna mżawka, przez którą fragment na Śnieżną Przełęcz zajął mi ponad 6 godzin;
fot. Andrzej Marcisz
Sam, z całych sprzętem poszedłem na Przełęcz pod Kopą, gdzie zabiwakowałem i rano o 4 rano zacząłem wspinaczkę. Cieszę się, że przejście udało się od pierwszej próby i nigdy już tam nie będę musiał iść. Właściwie po dojściu na Śnieżną Przełęcz, był to mój główny czynnik motywacyjny, by więcej nie przechodzić tego koszmarnego odcinka, który przy zawilgoceniu jest niezwykle niebezpieczny.
Pragnę bardzo podziękować Michałowi Kasperczykowi, Tomkowi Opozdzie, Marioli Popińskiej i Władkowi Vermessy, za pomoc w finalizacji mojego przejścia. Bez Was nie byłoby to możliwe.
Dziękuje również doktorowi Grzegorzowi Jarosławskiemu za magię przy moich kolanach, Andrzejowi Dziedzicowi za „komórki młodości”, fizjoterapeucie Januszowi Trytkowi.
6 lipca, godzina 13.02 – Fot. Mikołaj Rydzewski
W przyszłości na pewno napiszę do GÓR coś więcej i dokładniej.
Dziękuje też firmom, które od lat mnie wspierają: Salewa, Wild Country, Trek’n’eat, oraz od niedawna Suunto.
Andrzej Marcisz