baner
 
 
 
 
baner
 
 
 
2024-08-30
 

K2 już łaskawe dla kobiet

Długi czas uważano, że K2 nie lubi kobiet. W ciągu 50 lat od pierwszego wejścia na szczyt, czyli do 2004 roku, drugą górę świata zdobyło zaledwie pięć kobiet. Trzy z nich zginęły na zejściu, dwie na innych górach. W tym roku K2 było dla nas łaskawe. Na szczycie stanęło 25 kobiet, z czego dwie z Polski.

Radość Moniki na szczycie K2

 

Do wyprawy na K2 dojrzewam długo. W swoim outdoorowym życiorysie mam między innymi Koronę Ziemi i trzy ośmiotysięczniki, ale kiedy w końcu rodzi się pomysł z K2, przychodzą też myśli, czy nie przeceniam swoich możliwości. Ci, którzy mnie znają ze wspinania w górach wysokich, przekonują, że powinnam spróbować. Skoro tak, rozpoczynam przygotowania. Doszkalam się, trenuję, czytam o wymarzonej górze wszystko, co się ukaże… Wyzwaniem staje się zebranie kasy – prywatne fundusze pokrywają część kosztów, ale manko wciąż mam. Finanse niemal w ostatniej chwili ratują dobrzy ludzie i kilka firm doceniających moją determinację i pasję.

 

A w międzyczasie… Ktoś uświadamia mi, że poza Wandą Rutkiewicz nie było na K2 żadnej Polki. Przez dobre 36 lat! „Fajnie byłoby taką wyprawą uczcić rok naszej himalaistki” – wpada mi do głowy na jakimś treningu (2022 to oficjalny, ustanowiony przez Sejm Rok Wandy Rutkiewicz).

 

WYSOKOŚCIOWE MULTIKULTI

 

Z licznych agencji, które organizują wyprawy na K2, wybieram nepalskie Seven Summit Treks. Z kilku powodów – między innymi dlatego, że ją znam (byłam z nią na Lhotse i na Manaslu), no a po doświadczeniach z ubiegłorocznym Broad Peakiem zdecydowanie wolę działać z Szerpami niż z pakistańskimi HAP-ami. Nie ukrywam też, że po prostu lubię międzynarodowe ekipy na wyprawach SST – nie przeszkadza mi, że nie mam swojego teamu, bo zawsze kogoś poznam, a w atmosferze multikulti bardzo dobrze się czuję.

 

W tym roku skład ekipy zdominowały dziewczyny. W bazowej mesie na posiłkach spotykam Irankę, Chinkę, Hiszpankę, Brytyjkę, Omankę, Ukrainkę, a pod koniec wyprawy dołącza jeszcze Dorota Rasińska-Samoćko, która na szczyt K2 dociera sześć dni po mnie (o tym, że będziemy dwie z Polski, dowiaduję się tuż przed wylotem do Pakistanu). Wśród panów mamy Malezyjczyka, Meksykanina, Włochów, Hiszpana, Ekwadorczyka (chłopak bez dużej części stóp, które stracił w efekcie odmrożeń, jednak nie przeszkodziło mu w zdobyciu ośmiu ośmiotysięczników), a także Rosjanina deklarującego antyputinowskie i antywojenne poglądy. Wszyscy już mają doświadczenie w górach wysokich. W każdym razie ja ze swoimi trzema ośmiotysięcznikami raczej się nie wyróżniam – inni przeważnie mają ich więcej.

 

Po starcie z obozu I

 

DO DWÓJKI PRZEZ KOMIN

 

Do bazy pod K2 dojechać się nie da (chyba że na koniu), można jedynie dolecieć helikopterem albo po prostu dojść. Tydzień trekkingu mija szybko, zwłaszcza że ekipa okazuje się wesoła i szybko się zgrywa. Przez lodowiec Baltoro szłam już w życiu trzy razy, ale tak dobrej pogody jeszcze nigdy tam nie utrafiłam. Niestety, pogoda ma to do siebie, że kiedyś się zmienia, tak więc po dojściu do bazy, kiedy marzę, aby zrobić sobie kilka dni restu, analiza prognoz nie pozostawia złudzeń: na wyjście aklimatyzacyjne trzeba wyruszyć jak najszybciej, bo następna okazja nadarzy się… nie wiadomo kiedy.

 

Pasang, Szerpa będący na tej wyprawie moim partnerem, przyznaje mi rację i następnego dnia o 4.00 rano przemierzamy lodowiec w drodze do ABC, by potem, po zaśnieżonej stromiźnie, przeklinając cukrowaty śnieg i minilawiny, mozolnie zdobywać wysokość.

 

Zanim pogoda się zepsuje, spędzamy w górze trzy noce, z czego dwie w obozie drugim, na wysokości 6700 metrów. W międzyczasie cieszę się K2, jak tylko mogę… O tym, że kilka razy górę przeklinam, już nie pamiętam. Podoba mi się tu wszystko: urozmaicone wspinanie (w śniegu, lodzie i skale), widoki, atmosfera obozów. Mało tego, inaczej niż wielu osobom, frajdę sprawia mi nawet Komin House’a, który trzeba pokonać przed obozem drugim, jedno z najbardziej technicznych miejsc. Jego nazwa pochodzi od nazwiska Amerykanina, Billa House’a, który przechodził to miejsce w 1938 roku. Tyle że wtedy musiał iść w na żywca, podczas gdy teraz są poręczówki i łatwiej wyszukać chwyty i stopnie.

 

Cały tekst został opublikowany w Magazynie GÓRY 2/2024 (295)


Znajdziecie go również w naszym serwisie Magazyn Góry.


Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com

 

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com