baner
 
 
 
 
baner
 
2015-06-24
 

Everest 1989 roku. Tragedia na Lho La

W skład zorganizowanej w 1989 roku wyprawy weszło dziewiętnaście osób: Eugeniusz Chrobak (kierownik), Andrzej „Zyga” Heinrich, Mirosław Gardzielewski, Jacek Jezierski, Andrzej Marciniak, Wacław Otręba, Marek Roslan (lekarz), Mirosław Dąsal, Artur Hajzer, Janusz Majer, Sławomir Łobodziński (USA), Robert Jacobs (USA), Paul Claus (USA), George Rooney (USA), Henry Todd (Wielka Brytania), Nick Cienski (Kanada), Elsa Avila (Meksyk), Carlos Carsolio Jr (Meksyk) i Carlos Carsolio Sr (Meksyk, radiooperator).

fot. Ryszard Pawłowski



Karawana wyprawy ruszyła z miasteczka Jiri 8 marca. Na jej czele szli Andrzej Heinrich i Marian Bała, który udał się pod Everest jako trekkers i miał odprowadzić wyprawę do bazy. Jego uwagę zwróciło dziwne zachowanie Heinricha, który podczas karawany żywił się głównie mlekiem, płatkami i ryżem. Ta dość nietypowa dla himalaisty dieta związana była z problemem, z którym się zmagał. Podczas wyprawy na Baturę w 1988 roku pękł mu wrzód na dwunastnicy, a rana nie była jeszcze całkiem zaleczona. Andrzej Heinrich zdawał sobie sprawę, że ze względu na kłopoty zdrowotne i wiek – miał już 52 lata – może to być jego ostatnia szansa na wejście na Everest. Gdyby na kolejne pozwolenie znów przyszło mu czekać dziesięć lat, nie miałby już szans na szczyt (poprzednio brał udział w zimowej wyprawie 1979/80, podczas której na Everest weszli Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy).

 

Czoło karawany dotarło na lodowiec Khumbu 22 marca, a baza wyprawy stanęła 26 marca na wysokości 5350 m n.p.m. Himalaiści zamierzali wejść na szczyt od zachodu, Drogą Jugosławiańską, a w razie dużych problemów planowali w jej górnej części kontynuować wspinaczkę kuluarem Hornbeina. Schodząc z obozu I do bazy, trzeba było z przełęczy Lho La podejść kilkaset metrów stokami Khumbutse i dopiero potem kontynuować zejście. Wariant ten wydawał się bezpieczniejszy niż schodzenie prosto z przełęczy, ale stanowił dodatkowe utrudnienie dla zmęczonych, wracających do bazy wspinaczy.


Obóz I na przełęczy Lho La, na wysokości 5850 m n.p.m. założyli 1 kwietnia Chrobak, Heinrich, Jezierski i Marciniak. Początkowo akcja przebiegała sprawnie. Stanęły kolejne obozy: 4 kwietnia obóz II (6850 m. n.p.m.), 14 kwietnia obóz III (7200 m. n.p.m.), 21 kwietnia obóz IV (7500 m. n.p.m.). Później pogoda zaczęła się pogarszać, a himalaiści walczyli z silnym wiatrem. Na początku maja większość uczestników zeszła więc do bazy. W trójce pozostali jedynie „dziadkowie himalajscy” – Heinrich i Chrobak. Wykorzystali chwilę względnie dobrej pogody i w ciągu jednego dnia – 11 maja – dotarli pod kopułę szczytową. Na małej półce, tuż nad przepaścią, na wysokości 8000 m n.p.m. rozbili namiot obozu V. 


Jako pierwszy na szczyt próbował wejść Carlos Carsolio Jr. Jego pomysł szybkiego ataku nie spotkał się jednak z aprobatą kolegów, a nie znalazłszy partnera, Meksykanin postanowił sprawdzić swoje siły w samotnej próbie. Dotarł do Heinricha i Chrobaka przebywających w obozie V i 11 maja około godziny 17.00 wyruszył w kierunku szczytu. Ze względu na niedostateczną aklimatyzację i kłopoty z gardłem, zawrócił już z wysokości 8200 m n.p.m., a przebywający w obozie Polacy podali mu tlen i sprowadzili do bazy. Podczas zejścia Heinrich stracił czucie w lewej dłoni i choć po chwili wszystko wróciło do normy, a dziwna niedyspozycja minęła, zdecydował, że podczas tej wyprawy nie będzie wchodził na szczyt. 


Po nieudanym ataku Meksykanina podejmowano kolejne próby – także niezakończone sukcesem. Carsolio i Avila próbowali wejść na szczyt drogą normalną, ale 23 maja musieli zawrócić z wierzchołka południowego (8748 m n.p.m.) ze względu na problemy Avili z aparatem tlenowym. W drodze powrotnej on musiał kilkakrotnie wyłapywać jej upadki, ale małżeństwu udało się dotrzeć do bazy. Pecha miał też Cienski, który próbował wejść na szczyt z Marciniakiem. Podczas przygotowań do wyjścia z obozu V spadła mu skorupa buta i zmuszony był wrócić do bazy w wewnętrznym botku, na który założył raka. 22 maja szczęścia próbowali także Gardzielewski i Dąsal. Zaporęczowali kuluar Hornbeina i następnego dnia chcieli wejść na szczyt. Około godziny 14.00 byli na wysokości Żółtych Ścian, ale wiedząc, że tego dnia nie uda im się już zdobyć Everestu, przerwali wspinaczkę.


24 maja o godzinie 1.00 w nocy z obozu V w kierunku szczytu wyszli Chrobak i Marciniak. Kiedy dotarli do Żółtych Skał powyżej kuluaru, stanęli przed poważnym dylematem. Do szczytu brakowało im 300 m w pionie, ale byli już potwornie zmęczeni. Chrobak, dla którego wejście na Everest miało być ukoronowaniem górskiej kariery, połączył się z bazą i rzucił krótko – „Idziemy”. O godzinie 20.00 jego marzenie się spełniło – wraz z Marciniakiem stanął na najwyższym szczycie Ziemi. Po kilku godzinach marszu himalaiści byli z powrotem w namiocie obozu V. 


26 maja w obozie I na przełęczy Lho La spotkali się Dąsal i Gardzielewski, którzy dotarli tu po nieudanym ataku, schodzący ze szczytu Chrobak i Marciniak oraz Heinrich i Otręba, którzy wyszli z bazy, aby pomóc zmęczonym kolegom i znieść ich sprzęt. Nastąpiło radykalne załamanie pogody. Gęsta mgła spowiła góry, ograniczyła widoczność i znacznie utrudniła orientację. Przybywało świeżego śniegu. Następnego dnia około godziny 10.00, mimo że warunki się nie poprawiły, himalaiści wyszli z obozu z zamiarem dotarcia do bazy. Po pięciu godzinach torowania w kopnym puchu dotarli do zbocza Khumbutse. Wpięli się w rozpiętą poręczówkę i zaczęli podejście. Brakowało 50 m do grani, kiedy kuluarem zeszła potężna lawina. Wspominał Andrzej Marciniak:

 

„Szliśmy gęsiego, w kilkumetrowych odstępach. W pewnym momencie, już blisko bezpiecznego terenu, na czoło wysunął się Gardzielewski. Gdy zrównał się z prowadzącym, nagle – dobrze pamiętam ten moment – śnieg uniósł się przed nami niczym fala. Pomyślałem spokojnie: » no to koniec, lawina «, i urwał mi się film”(1).

 

Ogromne masy śniegu zerwały poręczówki i strąciły himalaistów kilkaset metrów w dół. W najlepszym stanie był Marciniak:

 

„Ocknąłem się u podstawy ściany, w zwałach śniegu. W ustach smak krwi, wybite zęby i potworny ból chyba złamanych żeber. Poniżej dostrzegłem Gienka. Nie był przysypany, więc zacząłem szukać innych. Obok niego leżał „Zyga”, dojrzał mnie i zaczął rozpaczliwie wzywać pomocy. Mógł jednak oddychać, więc zacząłem szukać Wacka Otręby. Zobaczyłem jego buty, odkopałem go, wydawało mi się, że oddycha. Wróciłem do „Zygi”. Odciąłem krępujący go plecak i przykryłem kurtką, bo skarżył się na zimno i ból kręgosłupa” (2).

 

Następnie odnalazł pozostałych kolegów. Gardzielewski i Dąsal zginęli na miejscu. Próbował reanimować Otrębę – bez powodzenia. Kiedy po chwili (20–30 minutach) wrócił do Heinricha, ten już nie żył: „zobaczyłem leżącą w śniegu kurtkę, a obok „Zygę” z nienaturalnie wykrzywioną twarzą” (3). Przy życiu pozostał jedynie Chrobak, który był w bardzo ciężkim stanie i miał złamaną nogę. Marciniak nawiązał łączność z bazą i powiadomił o ich położeniu. Zamierzali przeczekać tu noc, ale druga, tym razem dużo mniejsza lawina zmusiła ich do przemieszczenia się. Otrząsnąwszy się ze śniegu, Marciniak odciągnął rannego kolegę z lawiniska i przykrył go śpiworem. Osłabiony Chrobak nie przetrwał jednak nocy. Andrzej Marciniak został sam.

 

Widoczność spadła do zera. Jedyną wskazówką był wiatr, który zawsze wiał od przełęczy. Osamotniony himalaista wiedział, że chcąc dotrzeć do namiotu na Lho La, musi poruszać się w takim kierunku, żeby wiatr omiatał go z prawej strony. Po kilku godzinach błądzenia przypadkowo natknął się na namiot. Niestety, na lawinisku zgubił okulary lodowcowe i niemal całkowicie stracił wzrok, doznając tak zwanej kurzej ślepoty. Po omacku wyszukał jedzenie, maszynkę butanową i leki. Połączył się też z bazą. 

 

Rozpoczęła się akcja ratunkowa. W nocy z 28 na 29 maja z bazy wyruszyli Carlos Carsolio, Nick Cienski, Alan Burgess i Peter Athens. Próbowali dotrzeć wprost na przełęcz Lho La Drogą Jugosłowiańską, omijając Khumbutse, ale zagrożenie lawinowe, spowodowane nieustannym opadem śniegu było zbyt duże i wspinacze musieli zawrócić. Tymczasem informacja o wypadku błyskawicznie dotarła do przebywającego w Katmandu Artura Hajzera, który wrócił z wyprawy Reinholda Messnera na Lhotse. Kiedy stało się jasne, że podejście do Marciniaka od strony Nepalu jest niemożliwe, to na nim spoczęła odpowiedzialność zorganizowania akcji ratunkowej. W działania zaangażowały się ambasady Polski, Włoch i Stanów Zjednoczonych, a także Reinhold Messner i Elizabeth Hawley.


Najlepszym rozwiązaniem wydawała się akcja helikopterowa od strony chińskiej. Król Nepalu, który dysponował helikopterem, zgodził się na jego użyczenie. Pojawił się jednak spory problem. Chiny uszczelniły swoje granice, ponieważ przygotowywały się wówczas do stłumienia strajków studenckich (4). Po wielu problemach i negocjacjach Chińczycy zgodzili się ostatecznie na przelot nepalskiego śmigłowca, ale żądali podania danych o systemie łączności z ziemią, w który był wyposażony. Nepalczycy odmówili, gdyż była to tajemnica wojskowa. 30 maja sytuacja stała się beznadziejna. Wydawało się, że wszystkie warianty akcji ratunkowej upadły. Wtedy do dyskusji włączyła się żona Ang Tseringa, właściciela agencji „Asian Trekking” (nepalskiego organizatora wyprawy), w której zbierał się sztab kryzysowy:

 

„Słuchajcie, ja się na górach nie znam, ale byłam raz na trekkingu w bazie pod Everestem od chińskiej strony. To jest w okolicy tej przełęczy Lho La, prawda? Dojechałam tam autem, a potem szłam jeden dzień do góry do granicy lodowca spływającego z przełęczy. Zamiast gadać tu dniami o helikopterach – nie lepiej wsiąść w jeepa, pojechać kilkadziesiąt godzin, potem trochę podejść i po sprawie?” (5)

 

Wróciła nadzieja. Chińczycy zgodzili się na akcję drogą lądową i – jak wspominał Artur Hajzer – wykazali duże zaangażowanie, przekazując listy polecające do lokalnych władz i podstawiając na granicy ciężarówkę. Oprócz Hajzera w skład ekipy weszło dwóch Nepalczyków: Ang Zambu Sherpa i Shiva Prasad Katel, znający dojście na Lho La od strony Tybetu, oraz przewodnicy wysokogórscy z Nowej Zelandii: Gary Ball i Robert Hall, którzy zgłosili się na ochotników.


29 maja o północy wyruszyli z Katmandu i po 50 godzinach nieprzerwanej jazdy dotarli do stóp góry. Dzięki Szerpom znającym drogę, w jeden dzień pokonali odcinek, który wyprawom zabiera zwykle dwa. Tymczasem Andrzej Marciniak, któremu po czterech dniach spędzonych w namiocie zaczynały kończyć się zapasy paliwa i jedzenia, wątpiąc coraz bardziej w to, że Arturowi Hajzerowi uda się dotrzeć na Lho La, postanowił, że następnego dnia rozpocznie samodzielne zejście do bazy. 1 czerwca rano, kiedy przygotowywał się do wyjścia, usłyszał głosy. Sądził, że to omamy, co utwierdziło go tylko w przekonaniu, że najwyższy czas schodzić. Głosy stawały się jednak coraz lepiej słyszalne i wydawało mu się, że zbliżają się do namiotu. Kiedy rozejrzał się dokoła, zobaczył kilka sylwetek maszerujących w jego stronę. Kilka chwil później rozpoczął wraz z ekipą ratunkową wspólne zejście. Wieczorem w komplecie dotarli do ciężarówki, a następnego dnia byli już w Katmandu. 


W listopadzie 1989 roku pod Everest udała się ekspedycja, która miała znaleźć ciała Polaków i je pochować. Jednak obfite opady śniegu, które trwały od końca maja, a także ruchy lodowca uniemożliwiły odszukanie dokładnego miejsca tragedii i odnalezienie ciał. Pięciu polskich himalaistów na zawsze zostało na zboczach Everestu. Andrzej Marciniak dopiero po latach wrócił w góry – w 1996 roku wszedł na Annapurnę. 7 sierpnia 2009 roku wybrał się w Tatry, w masyw Pośredniej Grani. Podczas wspinaczki odpadł na stosunkowo łatwej drodze z blokiem skalnym, który go przygniótł... 

 

 

(1), (2), (3) Wypowiedź Andrzeja Marciniaka, „Gazeta Wyborcza” Kraków, nr 122: 27.05.1999 r., str. 4.

(4) W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 r. czołgi wjechały na Plac Tiananmen i wojsko siłą rozpędziło protestujących studentów. Według oficjalnych danych Chińskiej Republiki Ludowej zginęło wówczas 241 osób, natomiast według innych źródeł od 2600 (Chiński Czerwony Krzyż) do 7000 ludzi.

(5) Hajzer A., „Akcja ratunkowa na Mount Everest 1989”, „W górach”, nr 4 (6), jesień 2005 r.

 

 

 

Bibliografia

K. Baran, D. Górszczyk, „Wierzył, że pomoc nadejdzie”, „Echo Krakowa”, nr 122, 23–25.06.1989 r.

„Czarny rok polskiego alpinizmu”, „Wierchy”, R. 57: 1988–1991.

D. Kobierowska, „Dosięgnąć Everestu, Gdańsk, 1999.

J. Kurczab, „Polskie Himalaje”, t. 5: Największe tragedie, Warszawa, 2008.

„Miał tylko poranioną twarz” – rozmowa z Arturem Hajzerem, „Gazeta Wyborcza” Kraków, nr 122, 27.05.1999 r.

J. Nyka, „Himalaya and Karakoram. Selected Polish climbs 1939–1989”, Kielce, 1989.



Artykuł ukazał się w 228 numerze GÓR (maj 2013).

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com