Prawdopodobnie artykuł ten lepiej prezentowałby się w formie teledysku – z wielkościanowymi łojantami sprawnie obsługującymi camy czy kości, ale też z wirtuozerią poczynającymi sobie na gitarach, fletach i marakasach. Jego bohaterami są bowiem muzykujący wspinacze. A także żeglarze, windsurferzy, paralotniarze i kolarze górscy… Słowem: miłośnicy dobrej zabawy.

Sean i Nicolas; fot. N. Favresse
Mowa oczywiście o belgijskim trio: braciach Favresse, Nicolasie i Olivierze, oraz Seanie Villanuevie O’Driscollu. Chłopaki w równym stopniu lubią się wspinać, co przygrywać na instrumentach. Celnie scharakteryzował to Nico, który tak powiedział kiedyś o swoich fascynacjach, będących dla niego niemal życiową misją: „Postrzegam wspinanie jako formę sztuki i sposób na wyrażanie siebie. Chodzi o to, jak poruszasz się w ścianie. Jaką energię wnosisz do miejsca, w którym się znajdujesz. W tym sensie muzyka jest czymś podobnym i dlatego stała się moją drugą wielką pasją”.
W pierwszych scenach filmu Dodo’s Delight, przedstawiającego wyprawę tej muzyczno-wspinaczkowej trupy na Ziemię Baffina w celu wytyczenia kilku dziewiczych bigwallowych linii, cała ekipa – Belgom towarzyszy kapitan Sherwood i kilku innych wspinaczy – ściśnięta jest pod pokładem 10-metrowego jachtu. Akcja jednak szybko się rozkręca. Ktoś intonuje pierwszą nutę ich wspólnego utworu, w którym szanty mieszają się z country, a po chwili już widzimy chłopaków w akcji: dziarsko żeglujących po wzburzonym północnym morzu lub szorujących szczoteczkami do zębów „błyszczący bielą i błękitem” pokład jachtu. W końcu jednak wesoła trupa osiąga swój cel… By na piaszczysto-kamienistej arktycznej plaży grać na bałałajkach, harmonii, flecie czy… dmuchanym krokodylu! Zespół występuje to w grubych, puchowych kurtkach, to znowu boso, w samych bokserkach, koszulkach i śmiesznych czapkach. Innym razem, w otoczeniu dryfujących po morzu lodowych brył, siedzą nago na skale pod hawajskim parasolem i grają rzewne melodyjki, nieco przy tym fałszując. Od razu wiemy, że to muszą być swoi! Mają luz i dystans do siebie, w przeciwieństwie do znacznej części alpinistów starej szkoły, u których obowiązują kamienne twarze, śmiertelna powaga oraz nastrój grozy.
Ta jajcarska fasada nie powinna nas jednak zmylić. To przecież topowi wspinacze, systematycznie honorowani za swoje dokonania prestiżowymi nagrodami, w tym tą najważniejszą w świecie alpinizmu – Złotym Czekanem. A jury mają z czego wybierać: pierwszy w historii solowy trawers masywu Fitz Roy w wykonaniu Seana Villanuevy O’Driscolla. Trylogia alpejskich północnych ścian zrealizowana w dwa tygodnie przez Nicolasa Favresse, zrealizowana w dwa tygodnie przez Nicolasa Favresse, który wraz z partnerem przemieszczał się pomiędzy drogami na rowerach, a na koniec dołożył najtrudniejszą linię północnej ściany Eigeru, Odyssée 8a+. No i przede wszystkim masa nowych ekstremalnych dróg na dziewiczych ścianach, poczynając od Karakorum, a kończąc w dżungli Wenezueli czy na Ziemi Baffina i Grenlandii. Te ostatnie, arktyczne lokalizacje stanowią zresztą konik zespołu, choć dokonania Nicolasa są równie imponujące w diametralnie odmiennej formie wspinania – jego sportowe przejścia w skałach sięgają 9a w stylu RP i 8b OS.

Sean Villanueva wspina sie na Ziemi Baffina, 2016 r.; fot. Nicolas Favresse / arch. Lyofood
2007, DOLINA CHARAKUSA, KARAKORUM
Ta wyprawa w góry wysokie jako jedyna ma polski akcent, bowiem w Karakorum zespołowi złożonemu z Nica, Oliviera i Seana towarzyszył Adam Pustelnik. Chłopaki nie dysponowały zdjęciami ani wystarczającym rozpoznaniem doliny Charakusa, obawiały się więc, że mogą nie znaleźć tam odpowiednich dla swojego stylu wspinania granitowych ścian. Na szczęście rzeczywistość przerosła ich oczekiwania, niestety także pod innym względem – nikt z ekipy nie działał wcześniej w górach wysokich. Ba, oprócz Adama żaden z nich nie był nawet na czterotysięczniku, a tu baza znajdowała się na 4200 metrach. Jednak to nic dziwnego, bo w końcu trio uważa się za wspinaczy skalnych, nie alpinistów. Jak można przypuszczać, aklimatyzacja przebiegała ciężko, a góry okazały się dużo wyższe i poważniejsze, niż sądzili.
Za swój cel obrali dziewiczą ścianę skalnej turni w zachodniej grani szczytu K7, gdzie udało im się wytyczyć drogę Badal 5.12+ (1000 m). Całość została zrobiona klasycznie, za wyjątkiem oblodzonej rysy w końcówce, skąd musieli się wycofać ze względu na załamanie pogody. Ekipa nie spoczęła jednak na laurach i przeniosła się na leżącą w tym samym masywie 900-metrową turnię Nafees Cap. Na jej południowej ścianie, podczas 40-godzinnej akcji non stop, padła kolejna nowa linia, Ledgeway to Heaven 5.12+ (1300 m, 28 wyciągów).

Sean najwyraźniej lubi otwarte przestrzenie… i w ścianie wybiera hamaczek zamiast portaledge’a, Ziemia Baffina; fot. Nicolas Favresse
2008, EL CAPITAN, YOSEMITE
Jesienią rok później Nicolas i Sean w pięknym stylu rozprawili się z legendarną ścianą El Capa w Yosemite. Nikomu nie muszę chyba przedstawiać tej kalifornijskiej wielkościanowej miejscówki, dla wspinaczy równie legendarnej, jak pobliskie Santa Cruz dla kolarstwa górskiego. Zresztą Yosemite idealnie komponuje się z muzyczno-zawadiackim charakterem belgijskich łojantów. Historia tego miejsca jest bowiem związana z kontestatorską subkulturą hipisów, którzy traktowali wspinanie jako rodzaj wyzwolenia ze społecznych ograniczeń, ucieczkę od cywilizacji i sposób na samorealizację. Nasi bohaterowie z pewnością poczuli się tam jak w domu.
W mekce ekstremalnej wspinaczki hakowej Belgowie postanowili działać po swojemu, otwierając nową linię w stylu gound up, bez poręczowania i wiercenia. Ich droga, Secret Passage 5.13c (15 wyciągów), to po części odhaczona Eagle’s Way – pierwsze 10 wyciągów – a następnie Bad To The Bone, z dołożeniem nowego terenu. Jak wspominają, problematyczna okazała się końcówka, gdzie zatrzymał ich gładki, czterometrowy fragment granitowej ściany i gdzie niemal zniknęła nadzieja na przejście klasyczne. Nie było wyjścia – zjechali do podstawy. Podczas następnej próby znów przeszli klasycznie i bez poręczowania do kruksa, a problem zamierzali przehaczyć. Gdy Nicolas wyciągnął drabinkę, przymierzając się do bicia haków, zauważył cieniutką, niemal niewidoczną ryskę. Stąd wzięła się nazwa drogi – ta rysa to ich sekretny pasaż. Dzięki niemu udało się pokonać całość klasycznie.
Tekst / BARTOSZ WRZEŚNIEWSKI
* * *
Tekst w całości przeczytasz w 300 (3/2025) numerze Magazynu GÓRY.
GÓRY w formacie pdf można też kupić w naszej księgarni Książki Gór > link

