Relacja na dwa głosy z I edycji Pucharu Polski w boulderingu 2015.
Paweł Pustelnik i Monika Młodecka
Prolog (i dalsze - Paweł)
W listopadzie 2004 siedzieliśmy na pustoszejącej szybko ściance AKG na Różyckiego w Łodzi,
próbując podsumować kolejną, rekordową edycję Bouldermonsters, o której już wcześniej powiedzieliśmy sobie, że będzie ostatnią. Kres tego, co grupa przyjaciół zrobić mogła na małej klubowej pakerni został szybko osiągnięty. Jak miało się okazać, marzenia o imprezie większej i bardziej widowiskowej szybko rozbiły się o skały brutalnych realiów finansowych. Mądrzy ludzie mawiają, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. A jednak pełną dekadę później piłem kolejną kawę omawiając szczegóły zawodów, które przywrócić miały Łodzi rolę gospodarza meetingów boulderowych. W następnych miesiącach nie obyło się co prawda bez ostrego wirażu, który prawie wyrzucił nas z obranej drogi, a jednak utrzymaliśmy kurs i w maju mogliśmy zaprosić starych i nowych znajomych na zawody nazwane Against Gravity i będące inauguracyjną edycją Pucharu Polski w Boulderingu 2015.
Puchar na Schillerze
Ściana zewnętrzna Gatowalls zagościła w dniach 13-14 czerwca w samym sercu miasta, tam gdzie Leon Schiller z pomnika spokojnym wzrokiem spogląda na ulicą Piotrkowską. Tu w latach 80-tych podczas happeningów antysystemowych Krzysztof Skiba i jego koledzy z Pomarańczowej Alternatywy wypuszczali w tłum "galopującą inflację", tu przesiadywali najtwardsi łódzcy punkowcy, tu od lat spotykają się łódzcy maturzyści. Pasaż Schillera to dla mieszkańców miasta szwaczek i kominów od pokoleń już lokalizacja kultowa. Natchnieni energią miejsca przez kilka dni pracowaliśmy nad godnym zaadaptowaniem go na arenę zmagań wspinaczkowych: najpierw ekipa Gato rozłożyła swoją siedemnastotonową konstrukcję nakrytą białym dachem; potem na podeście władzę przejął „cream of the cream” polskich routesetterów - Adam Pustelnik, Olo Romanowski i Michał „Góral” Górski – którzy dawali z siebie wszystko, by przystawki eliminowały, cieszyły i inspirowały zarazem; przed sceną rozstawili się DJ Mono – muzyczna dusza Bouldermonsters – oraz realizujący obraz Emil, wsparty bardzo kosmopolitycznym (Norway-Poland-Japan) teamem operatorów z łódzkiej Filmówki.
Day 1
W sobotę na starcie eliminacji zameldowało się nieco ponad 90 uczestników. Oprócz Polaków, mocna ekipa sąsiadów zza wschodniej granicy z Michaiłem Kochetkovem (Rosja/Litwa), Jurijem
Dziubakiem (Ukraina/Kraków) czy świeżo upieczonym Mistrzem Ukrainy – Stanislavem Kleshnovem na czele. Najlepsze krajowe zawodniczki odmeldowały się w komplecie. Wśród
męskiej reprezentacji rodaków zabrakło natomiast ścisłej czołówki, odpoczywającej po startach w Pucharz Świata (choć Mechanior zajrzał na Pasaż, by komentować dla nas finały na livestreamie). Pierwszą rundę tradycyjnie już rozgrywaliśmy w formule FLASH na krótkim dystansie 11 bulderów. Przystawki eliminacyjne były zróżnicowane i efektowne, dobrze sprawdzały przede wszystkim technikę i dawały szanse słabszym fizycznie acz dobrze wspinającym się zawodnikom. Aby awansować dalej uporać trzeba było się z co najmniej dziesięcioma problemami. Runda ta przyniosła nam trzy istotne refleksje: po pierwsze od 14.00 do 17.00 na scenie karty rozdaje słońce, po drugie startujący dwukrotnie przechytrzyli routesetterów, efektem czego w półfinałach zobaczyć mieliśmy ponad 30 mężczyzn, po trzecie - choć skład personalny drugiej rundy nie przyniósł większych zaskoczeń to najlepsze wrażenie zostawili po sobie goście zagraniczni.
Day 2 (Monika)
I tak niedzielne półfinały odsiały zarówno tych oficjalnie "niezdatnych" do wysiłku na takim poziomie mistrzostwa (czyli wszystkich, którzy nie podjęli trudu przebadania się u lekarza sportowego), jak i tych, którym zabrakło jednego bądź kilku piór w wachlarzu wspinaczkowych umiejętności testowanych przez routesetterów. A było co sobą zaprezentować: techniczne piono-połogi, siłowe dacho-przewieszenia plus szczypta dynamiki i koordynacji - to u pań. Panów natomiast poproszono również o demonstrację dogięcia lewej ręki oraz zaserwowano im sprawdzian z cierpliwości i spokoju, jakich wymagała przystawka nr 4 - w obliczu 5-minutowego limitu, powtarzające się niezachowanie powyższych nierzadko skutkowało "ugotowaniem" zawodnika tuż przed TOPem w ostatnich sekundach. Wszak nie bez kozery mówi się, że półfinał to fizycznie najtrudniejsza z rund. Nadprogramowy kapitał ludzki w męskich półfinałach wydłużył nieco czas rozgrywki, jednak całe szczęście wyłonionym finalistom zostało wystarczająco czasu na rozciąganie, masaże, jedzenie, trawienie, i sen. W finałach sytuacja po raz kolejny niebanalna: siedem kobiet i... dziesięciu mężczyzn, a wszystko spowodowane tak liczną (i tak silną!) stawką obcokrajowców. Zgodnie z przepisami PZA bazę finału stanowić powinno sześć zawodniczek i sześciu zawodników narodowości polskiej, do której dołączają lepiej sklasyfikowani goście. Ot nie pierwsza i nie ostatnia tamtego wieczoru niespodzianka, przeskoczona - podobnie jak poprzednie - z wdziękiem i gracją. Zbliża się godzina zero, ostatnie komendy, nerwowe spojrzenia i ...START! "Rozbiegowe" jedynki trochę jednak koszą i nie każdy potrafi odpowiednio zdecydować się na ostatni ruch. Spryt wykazuje Sylwia, która po długiej i intensywnej rozkminie w zacięciu postanawia czubkami palców dołożyć się do topu. Biegnąca przez dach dwójka męska to siłownia w najlepszym wydaniu (oprócz przyjezdnych przebiega ją jedynie Maciek Sitarz), podczas gdy problem dla Pań bezlitośnie obnaża "adynamiczne" preferencje zawodniczek.
Kolejne nieudane próby skoku wzbudziły nawet głębokie oburzenie jednego z widzów, który bez pardonu zaczął wyrzucać - niewinnym przecież! - komentatorom (duo z Abramki - Ryba&Andi) nieznajomość praw fizyki oraz nieumiejętne ocenienie odległości chwytów na ścianie. Jako jedyna w ich obronie stanęła Kasia Ekwińska, która już w pierwszej próbie uporała się z baldem, tym samym jednocześnie wetując niepowodzenie na jedynce i gwarantując sobie miejsce na pudle. Problemy nr 3 to pokaz a) siły i spokoju w wykonaniu Agaty Wiśniewskiej oraz b) długiego wstrzymywania oddechu i równowagi w wykonaniu stawki męskiej. Trikowy, nieubłaganie piętnujący pierwszy fałszywy ruch połóg zrzuca wszystkich oprócz Yuriy'ego Dziubiaka i Szymona Łodzińskiego, którzy udowadniają, że wspinacze o prawach fizyki jednak co nieco wiedzą. Po szybkim przekręcaniu, tłumnie zebranej publiczności ukazują się też przystawki nr 4. To na nich dokonać mają się ostateczne rozstrzygnięcia, głównie w zaciętej walce między Dziubiakiem, Łodzińskim i Kochetkowem. U pań bowiem, Agata potwierdza, że mimo porażki na dwójce to ona dominuje obecnie w rozgrywkach PP. Za nią plasuje się klubowa koleżanka Kasia Ekwińska, a trzecie miejsce przypada tarnowiance z urodzenia, Koroniarce z wyboru - Sylwii Buczek. Wśród mężczyzn Yuriy Dziubiak stawia "kropkę na i", pieczętując swoje zwycięstwo w Łodzi - jako jedyny sprostał wszystkim wyzwaniom przygotowanym przez routesetterów. Tuż za nim Mikhail Kochetkov, a na najniższym stopniu podium obrońca polskiego honoru, Szymon Łodziński. Ostatnia prosta - to wręczenie nagród. Niby wszystko wiadomo, a jednak można się pogubić: kategoria Open, kategoria PP, kategoria młodzieżowców plus jeszcze jakieś pozostałości z zeszłego sezonu nieodebrane przez zawodników. Paweł prosi o już naprawdę ostatnie zastrzyki z witamin, pije setnego RedBulla i działamy. Nic nie pomyliliśmy. Nikt nie protestował. Zdjęcia zrobione. Uścisk dłoni Prezesa był. Publika dalej liczna i szaleje. Zawodnicy nawet się uśmiechają... a Paweł mówi: do zobaczenia za rok! Słowo się rzekło.
Podziękowania dla Patronów, Partnerów i Sponsorów - bez Was nie dalibyśmy rady!:
Patronat medialny nad imprezą objęli:
Organizacja:
Partnerzy:
Sponsorzy nagród rzeczowych:
Sponsorzy chwytowi:
Partnerzy fotograficzni i filmowi:
Partnerem hotelowym imprezy jest Grand Hotel Łódź, ul. Piotrkowka 72 - www.grand.hotel.com.pl