baner
 
 
 
 
baner
 

W najnowszych GÓRACH (270): „Yukon Quest – 1000 mil w śniegu i mrozie”

Jak mnie ktoś zapyta, czy miałem chwilę zwątpienia, zaczynam śmiać się do rozpuku, bo codziennie popadałem w odrętwienie i zwątpienie. Nauczyłem się tylko, że jest na to metoda – nigdy nie poddałem się w momencie kryzysu, chociaż byłem przekonany, że to już koniec. Myślałem: „Musisz jeszcze coś zjeść i przespać się 4 godziny. A rano i tak wyciągniesz telefon satelitarny, bo już wiemy, gościu, że to jest koniec”. I zawsze po tych kilku godzinach wstawałem i stwierdzałem: „Kurde, jest lepiej, zrobię jeszcze 2 dychy dla psów ze schronisk” – o biegu 1000-milowym szlakiem gorączki złota, miesiącu spędzonym w totalnej głuszy i na wielkim mrozie opowiada Michał Kiełbasiński.

"Jakiś świr zapieprza w zimie pieszo przez rezerwat - bez skutera, psów czy sanek. I wygląda na to, że drugi świr goni go na nartach biegowych."; fot. Michał Kiełbasiński


Skąd pomysł, by wziąć udział w Yukon Quest?


Przez 20 lat startowałem w zawodach adventure racing. Później zainteresowałem się biegami ultra, a że mam już pięć krzyżyków na karku, biegi na 100 kilometrów były dla mnie zbyt szybkie. Zacząłem więc startować na 200, 300 kilometrów i szukałem swojej granicy. Trafiłem kiedyś na informację o zawodach w Kanadzie – biegu na 700 kilometrów na terytorium Jukonu. Z Whitehorse do legendarnego Dawson City, szlakiem znanym z okresu gorączki złota. […]

 

Wystartowałem w tym biegu i zapłaciłem frycowe. Poodmrażałem się tak, że o mało nie straciłem wszystkich palców u rąk i 3 palców u stopy. Długo by o tym opowiadać, ale skończyło się tak, że nie ucięli mi żadnego, za to stwierdziłem, że wrócę na tę trasę, ale już nie na bieg organizowany przez Niemca.

 

Do realizacji planu przygotowywałem się 2 lata. Wymyślałem, jak to zrobić, żeby przebiec 1600 kilometrów w –40°C i nie używać przy tym rąk. Wszyscy twierdzili, że nie dam rady, że z odmrożonymi rękami już nigdy nie wrócę na mróz. Uparłem się jednak, że nie dość, że bez rąk, to jeszcze zrobię to po swojemu. Postanowiłem, że tym razem wystartuję bez żadnego wsparcia organizatorów, biegnąc niemal równolegle z psimi zaprzęgami – na początku kilka dni przed nimi, a później, gdy mnie dogonią i wyprzedzą, będę podążał ich śladami. I nie zatrzymam się w Dawson City na 700 kilometrze, tylko spróbuję pokonać cały dystans. […]

 

"Od Whitehorse, przez słynne z gorączki złota Dawson, do Fairbanks. 1000 mil czystej przygody, dzikiej natury i walki" ; fot. Michał Kiełbasiński

 

Co ze sobą zabrałeś?


Absolutne minimum – 40, maksymalnie 49 kilogramów sprzętu i jedzenia na sankach. Sanki mojej konstrukcji ważyły około 7 kilogramów. Wyposażyłem je w dyszel, żeby nie powodować żadnych szarpnięć. Z tego powodu nie mogłem użyć linek, co robią polarnicy. Miałem też maszynkę benzynową, bo gazowe nie sprawdzają się w tych warunkach – poniżej –20°C gaz przestaje parować. Do tego 5 litrów paliwa, które uzupełniałem w trasie, gdy trafiałem na jakieś osady. Poza tym jedzenie liofilizowane.

 

Planowałem zrobić gdzieś na trasie tak zwane przepaki, jak na rajdach adventure. Pech chciał, że cargo z dodatkowym wyposażeniem podróżowało osobno i gdzieś zaginęło. Okazało się, że wysłano je na drugi koniec Kanady. Nie zdążyłem przygotować i rozesłać paczek, więc wziąłem tylko tyle jedzenia, ile byłem w stanie uciągnąć. Do tego podstawowe ciuchy, baterie do GPS-u i nadajnika, który podawał moją pozycję, telefon satelitarny, jakieś rzeczy związane z bezpieczeństwem, trochę ciuchów puchowych, jeden komplet bielizny z merynosa na zmianę, skarpety, itd. Gdy jeden zestaw bielizny był zupełnie mokry, drugi choć przez chwilę po założeniu pozostawał suchy. […]

 

Spałeś pod gołym niebem?


Nie było tak źle. Usystematyzujmy: 17 nocy przespałem pod gołym niebem w sankach, 8 nocy w chatach traperskich, a 4 spędziłem w różnych miejscowościach, gdzie znajdowałem motele lub punkty YQ. Natomiast przez 3 noce nie spałem w ogóle, bo panowały tak ciężkie warunki, że wolałem cały czas napierać. Robiłem sobie tylko krótkie postoje na jedzenie, ale poruszałem się non stop przez 2 doby. Nie chciałem zatrzymywać się z różnych powodów, często też ze strachu, bo niektóre miejsca wolałem pokonać – na przykład  góry, gdzie potwornie wieje. […]

 

"Jukon - całymi dnami obserwujesz dziki świat nieskalany ludzką ingerencją. Jedyne ślady należą do ciebie..."; fot. Viktor Davare

 

Jak na mrozie wyglądały codzienne czynności? Obsługa maszynki, zapinanie zamków, zakładanie butów...

 

To, co każdemu z was zajęłoby 5 minut, mnie zajmowało pół godziny. Na przykład wyciągnięcie overbootów z sanek, 5–6 razy w ciągu doby. Czasami nie byłem w stanie zrobić tego w rękawicach, więc zdejmowałem je i miałem 20 sekund na działanie. Po tym czasie musiałem przerwać czynność i przez kolejnych 5 minut ogrzewać ręce poprzez wymachiwanie, wkładanie ich pod pachy, w pachwiny... Po rozgrzaniu zaczynałem wszystko od nowa – przez kolejnych 20 sekund. […]

 

 

Pełną wersję wywiadu z Michałem przeczytacie w najnowszym, polarnym numerze GÓR (270).


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com