baner
 
 
 
 
baner
 

Trawers Grenlandii

Ponad 600 kilometrów, pięć tygodni wyczerpującej wędrówki, dwóch ludzi, jedna wyprawa i jeden cel. Wszystko to, by podążyć drogą, którą rzadko obiera człowiek – przez lądolód Grenlandii, ogromną przestrzeń na krańcu świata.

Trzeci dzień marszu i 15 kilometrów w głąb lądolodu. Mateusz pokonuje fragment lodowego labiryntu, z którym zmagaliśmy się przez długi czas

 

Spotkaliśmy się pewnego zimowego przedpołudnia w Górach Kamiennych. Ja wędrowałem przez polskie Sudety i Karpaty, Mateusz [Waligóra – przyp. red.] dołączył do mnie na jeden dzień. I to gdzieś na zaśnieżonym szlaku po raz pierwszy zadał pytanie: „Nie chciałbyś przejść Grenlandii?”. W pierwszym momencie roześmiałem się. Pomysł pokonania w poprzek największej wyspy świata zaświtał mi kiedyś w głowie. Mając za sobą zimowe szlaki w Karpatach i zimowe przejście Islandii, czułem, że byłby to logiczny krok naprzód i poważna przygoda, kulminacja arktycznych doświadczeń. A jednak przez długi czas odrzucałem tę myśl, sądząc, że logistycznie, a przede wszystkim finansowo leży to poza zasięgiem. Tamtą rozmowę również puściłem w niepamięć. A jednak kilka miesięcy później wróciła i wtedy powiedziałem sobie: „Teraz albo nigdy”.

 

Przygotowania trwały rok i do końca oznaczały zmagania z biurokracją grenlandzkiego rządu. Długa lista wymagań obejmowała zdublowaną łączność satelitarną, komunikację radiową, sanie, sprzęt pozwalający przetrwać arktyczny mróz i wiatr oraz paliwo i jedzenie na całą trasę przez lądolód. Kilka miesięcy treningów dawało poczucie, że jesteśmy przygotowani do wysiłku. Wreszcie, po dwudniowej podróży z Polski, 29 kwietnia wylądowaliśmy w Kangerlussuaq, na zachodnim wybrzeżu Grenlandii.

 

TRAWERS


Pierwszym, który na serio uznał, że przejście Grenlandii między przeciwległymi brzegami jest możliwe, był badacz Fridtjof Nansen. W 1888 roku zainicjował i poprowadził wyprawę. Towarzyszyła mu piątka ludzi: Otto Sverdrup, Oluf Christian Dietrichson, Kristian Kristiansen, Samuel Balto i Ole Nielsen Ravna. Po wielu trudnościach związanych z dobiciem do lądu, spowodowanych przez morski lód, zespół znalazł się na wschodnim wybrzeżu. Miał ze sobą specjalnie zaprojektowane sanie transportowe – lekkie według ówczesnych norm, ale jakże wielkie i ciężkie w porównaniu z naszymi współczesnymi pulkami! Za schronienie służył mu prosty namiot i trzyosobowe śpiwory. Nansen słusznie wnioskował, że wyruszając z zachodu, śmiałkowie mogliby dotrzeć na wschodni brzeg, jednak ogromna ilość lodu nie pozwoliłaby dopłynąć tam statkowi, co skazałoby członków wyprawy na śmierć. Za to droga na zachód oznaczała, że u jej końca napotkają ludzkie osiedla i będą mieli pewny powrót do ojczyzny. W połowie sierpnia dowodzona przez Nansena piątka podróżników obrała kierunek na północny zachód, potem zmieniła go na zachodni. Mozolnie zagłębiali się w Grenlandię, zdobywając wysokość, aż przecięli główną kulminację lądolodu. 26 września dotarli do zachodniego brzegu, a 3 października do Godthaab (obecnej stolicy, Nuuk). Pierwszy trawers Grenlandii zajął więc 49 dni.

 

Minęło ponad 100 lat, zanim w 1993 roku Wojciech Moskal i Marek Kamiński jako pierwsi Polacy powtórzyli ich wyczyn. Wysiłek, jaki w to włożyli, pokazuje, że mimo upływu lat podróż ta jest dużym wyzwaniem dla ciała i psychiki.

 

Na początku dnia mróz i wiatr sprawiały, że temperatura odczuwalna osiągała –35°C. Zachodnia i centralna cześć lądolodu były najzimniejszymi miejscami

 

LABIRYNT LODU


W Kangerlussuaq uzupełniamy zapasy i kupujemy paliwo – 38 kilogramów jedzenia na głowę i 15 litrów benzyny musi wystarczyć do końca drogi. Wynajmujemy też broń na wypadek spotkania z niedźwiedziem polarnym, choć obaj modlimy się, by do takiego rendez-vous nie doszło. Terenowy bus odbiera nas z miasteczka i ruszamy przez kamienistą tundrę w kierunku skraju lądolodu.

 

Niewidoczny spomiędzy zabudowań lądolód pojawia się na horyzoncie w postaci białej kreski, która szybko rośnie, zmieniając się w połamaną ścianę. Lodowiec Russela jest jedną z tysięcy odnóg spływających w nadmorskie doliny, gdzie kończy się długi cykl życia lodu. Spadający w centrum wyspy śnieg jest sprasowywany i powoli przykrywany kolejnymi warstwami, by zacząć trwającą tysiące lat wędrówkę. Na jej końcu odsłania się w dolinach i topnieje, zasilając rzeki płynące do oceanu.

 

Roślinność znika zupełnie i w pewnej chwili zatrzymujemy się wśród ciemnych skał. Kierowca zawraca, a my zostajemy na kamienistym cyplu otoczonym brudną bielą. Decyzja podjęta, teraz nie mamy już odwrotu. Tego popołudnia czeka nas jeszcze mozolne przenoszenie ładunku. Kilka razy krążymy między skałami a lodem, dźwigając kolejne torby, sanie i sprzęt narciarski. Około 14:00 zakładamy wreszcie raki i zaczynamy trudny marsz pomiędzy lodowymi pagórkami tworzącymi początek lądolodu. Sanie wydają się ważyć tonę, więc z wysiłkiem wciągamy je na pochyłości.

 

Całość tekstu znajdziecie w magazynie GÓRY numer 5/2022 (288)


Zapraszamy również do korzystania z czytnika GÓR >>> http://www.czytaj.goryonline.com/

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com