baner
 
 
 
 
baner
 
2011-09-01
 

Southern Sandstone: Non Fiction

Southern Sandstone to jedyne miejsce w południowo-wschodniej części Wyspy, z wielu powodów unikatowe, gdzie można powspinać się w naturalnej skale. Mimo ważnej roli, jaką te piaskowcowe turnie odegrały w historii angielskiego wspinania, rejon nigdy nie zdobył prawdziwej popularności, porównywalnej do Peak District czy Portland.

Lokalsi nie potrafili stworzyć prawdziwego środowiska, jak ma to miejsce choćby w wymienionym wyżej Peaku, gdzie pod każdą niemal skałą czuć „climbing spirit”. Wieczne kłótnie o wyceny i nazwy problemów doprowadziły do prawdziwego chaosu, który skutecznie odstraszał wspinaczy z innych regionów. W dodatku lokalni zawodnicy rzadko grali na wyjeździe, zawężając swoją działalność, co koniec końców musiało skończyć się uduszeniem we własnym sosie. Jednak w ostatnich latach sytuacja powoli ulega zmianie. Duża w tym zasługa przyjeżdżających tu regularnie obcokrajowców i młodych Brytyjczyków, dla których samo wspinanie jest wystarczającą motywacją.



Dan Moore walczy w przewieszeniu Harrisons. Fot. James O’Neil

Drugim problemem i powodem do drwin jest wyjątkowa jak na Wielką Brytanię etyka. Otóż wspinamy się tutaj wyłącznie na wędkę i takie przejścia są uznawane jako sportowe. Mimo iż na większości niewysokich przecież dróg dwa lub trzy ringi załatwiłyby sprawę asekuracji, to nigdy nie zdecydowano się na „obicie” rejonu, wychodząc z założenia, że byłoby to nieekologiczne i narażałoby „wspinaczy” na ryzyko lotu.

Nikogo jednak nie rażą wbite stanowiska zjazdowe do wędek ani nawet nie dziwi spustoszenie, jakie taka etyka przyniosła tym miękkim piaskowcom. Topy większości skał poznaczone są głębokimi bliznami wyciętymi przez statyczne liny podczas prób, a łatwe i popularne drogi są zajechane przez wiszących na nich godzinami wędkarzy. Wiele linii po prostu przestało istnieć, gdyż próba wciągnięcia na wędkę „worka kartofli” – godzinami szorującego i kopiącego w skałę – okazała się zabójcza dla delikatnej rzeźby. Nikt jednak nie zamierza zmieniać tego stanu rzeczy, gdyż dziewięćdziesiąt procent odwiedzających ten piękny mini-rejon stanowią wspinacze mocno rekreacyjni, dla których sport jest tylko dodatkiem do bardzo popularnej zabawy zwiększania promili. Oczywiście, nie cyfra czyni wspinacza, jednak ciężko kogoś, kto właśnie kupił gitarę, nazywać od razu muzykiem.



Kat Assersohn na Harrisons. Fot. James O’Neil

Preferowanym miejscem „Marines” są skałki Bowls, których odwiedzenie w sezonie letnim zdecydowanie odradzam, chyba że ktoś lubi stok narciarski i basen w odległości stu metrów od skały. Nie mówiąc o licznych szkołach wspinaczki, oferujących pionową przygodę w promocyjnej cenie. Cena zawiera opłatę za dyplom prawdziwego „cliffhangera”, a usługa jest tutaj bardzo popularna zarówno wśród młodzieży, jak i londyńskich biznesmenów. Instruktorami są przeważnie wspinacze mocno weekendowi i dłuższa obserwacja takiego kursu przez osobę zaznajomioną w minimalnym stopniu z podstawowymi technikami wspinaczkowymi może skończyć się dla niej prawdziwym szokiem.

Ja na przykład odkryłem, że mimo szczerych chęci, trudno się przy wspinaniu zabić! Być może wniosek był postawiony zbyt pochopnie i za szybko, ale nie miałem możliwości dłuższej kontemplacji, gdyż mój kolega po pięciu minutach rzucił w moim kierunku „Ej! Lepiej już stąd chodźmy!” Widać słusznie obawiał się, że jako jedyna osoba posiadająca kurs First Aid, będzie zobowiązany do udzielenia jej poszkodowanym cliffhangerom.

Całość tekstu znajdziecie w GÓRACH, nr 5 (204) maj 2011.

Tekst: Piotr Wyciślik
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com