baner
 
 
 
 
baner
 
2012-06-29
 

Powrót lodowych wojowników

A więc weszli! Na przekór lodowatym wiatrom, wszystkim żywiołom i niektórym dziennikarzom. Narzucili „swoją wolę żywiołom i nie bacząc na upor­ czywe niepogody, na mgły, zimno, śnieg i lodowatkę”*, Adam Bielecki i Janusz Gołąb stanęli na szczycie Gasherbruma I.
Wbrew środowisku, które trochę z niedowierzaniem, a trochę z zawiścią zerkało na program Polskiego Himalaizmu Zimowego, którego pomysłodawcą był Krzysztof Wielicki, a wcielił w życie Artur Hajzer. Pomysł ten ubrano w ramy organizacyjne, a dzięki selekcji, rozpisanym treningom i wielokrotnym próbom zakończył się sukcesem. 
 
W pamięci mam grudniowe spotkanie z Arturem Hajzerem. Trwał wtedy kurs instruktorów wspinaczki wysokogórskiej i w tym gronie, w Betlejemce, dyskutowaliśmy nad potrzebami obu stron. Jak szkolić, żeby rosły kolejne pokolenia lodowych wojowników? Jakie elementy, niezbędne w działalności w górach najwyższych, wpleść do programów kursów? Problem był jasny – brak osób mających duże doświadczenie w ścianach alpejskich, które miałyby motywację do działania w górach najwyższych zimą. Choć wbrew pozorom są to dyscypliny dość odległe od siebie, to jednak do zdobywania ośmiotysięczników zimą wymagane są umiejętności nabyte nie tylko na drogach normalnych popularnych wierzchołków. Potrzebne
są również kwalifikacje zdobyte w wielkich ścianach, na biwakach, w wyniku wychodzenia z opresji z dramatycznych czasem sytuacji.
 


Zimowa wyprawa na Gasherbrum I, obóz III na wysokości 7040 m n.p.m. Fot. Adam Bielecki
 
Dla nas, środowiska szkolącego – zwłaszcza zimą – zrozumiały jest ten problem, bowiem statystyka jest nieubłagana. Chętnych do nauki wspinaczki zimowej jest bardzo mało, o wiele mniej niż klientów kursów turystyki wysokogórskiej.
 
Takie nastały czasy, że wspinaczka zimą obecnie kojarzy się bardziej z południową Hiszpanią, Turcją czy też Marokiem, i nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Nie ma już tego parcia z dziabami na tatrzańskie ściany. Szkoląc na początku marca na Filarze Świnicy, w okolicy widziałem tłumy turystów i jeszcze większe tłumy kursantów z kursów turystyki wysokogórskiej. Oprócz naszej czwórki w tej części Hali Gąsienicowej nie było nawet cienia wspinacza. Skończyliśmy drogę, choć akcję mocno utrudniała ponadpółmetrowa szadź, która pokrywała kopułę szczytową, a także wyjątkowa lodoszreń. Jak się okazało, wspinaczka była przygodowa,
bo odbywała się w trudnych warunkach. Tego dnia śmigłowiec TOPR-u kilkakrotnie przyjmował na swój pokład turystów, którzy nie sprostali wyśnionym betonom. A dzień później odnaleziono pod Gąsienicową Turnią zwłoki mężczyzny.
 
Z Hali wracałem z poczuciem, że mimo dużej liczby publikacji, dostępności kursów, sprzętu i odzieży dedykowanej do działalności zimą, umiejętności w poruszaniu się w terenie wymagającym użycia raków i czekana turystycznego są generalnie na bardzo niskim poziomie. A wyszkolenie wspinacza zimowego wymaga o wiele większych nakładów i kompetencji – potrzebne są jego chęci i zasoby materialne nie tylko na opłacenie samego kursu, ale także na drogi sprzęt. A później ogromna motywacja do tego, żeby doskonalić się w sztuce cierpienia. I to wszystko w okolicznościach, w których wiele spraw życiowych odrywa nas od odrealnionej aktywności. Jak więc w takich warunkach „urodzić” sukces w górach najwyższych? Z pewnością jest to dość karkołomne zadanie, choć – jak pokazuje zdobycie Gasherbruma I – wykonalne.
 
Tekst: Bogusław Kowalski

Całość felietonu znajdziecie w GÓRACH nr. 4 (215), Kwiecień 2012
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com