baner
 
 
 
 
baner
 

Pik Lenina – relacja i informacje praktyczne

26 lipca 2014 roku Łukasz Kocewiak i Jakub Szczerba weszli na Pik Lenina (7134m n.p.m), który znajduje się na pograniczu Kirgizji i Tadżykistanu. Oto krótka relacja z tej wyprawy. 

Na szczyt nie wydaje się być bardzo daleko.

 


8 lipca pod wieczór po kilkunastu godzinach w samolocie oraz prawie tak samo długim czasie w taksówce z Biszkeku, docieramy do Oszu, ostatniego przyczółka cywilizacji. Nie ma co zwlekać. Już następnego dnia z samego rana opuszczamy dostatek wszystkiego i komfort, jakie oferowało nam miasto Osz i ruszamy w góry. Zanim jednak trafimy na Łukową Polanę, gdzie rozpocznie się nasza wędrówka na szczyt, musimy spędzić jeszcze kilka godzin w taksówce lawirując niczym łyżwiarz figurowy na lodzie po krętych górskich drogach na wysokości dochodzącej nawet do 3200–3400 m n.p.m.

 


Tylko w bazie wypadowej możemy nacieszyć się soczystą zielenią traw.

 


Base Camp mieści się na polanie Łukowej, która jest usytuowana na wysokości około 3500 m n.p.m. Tutaj rozpoczyna się aklimatyzację oraz dopina się na ostatni guzik wszelkie sprawy organizacyjne. Na tej wysokości dość łatwo jest rozpocząć aklimatyzację i wypoczywać po wyczerpującym działaniu w wyżej położonych obozach. Powyżej nie ma mowy o rozległych połaciach porośniętych zieloniutkim szczypiorem, są tam już tylko skały, śnieg i lód. Zostajemy tutaj i adaptujemy się do wysokości jednocześnie filozofując ze wzrokiem wpatrzonym w dominujący w otoczeniu szczyt, cel naszej wyprawy. Także w ramach przystosowywania organizmu do wysokości wędrujemy z częścią naszego bagażu do obozu pierwszego, gdzie zostawiamy depozyt.

 


Najdalej wysunięta jedynka tuż przy krawędzi lodowca.


 

Po kilku nocach na cebulowej polanie i po uprzednim złożeniu depozytu postanawiamy przenieść się do obozu pierwszego. Zanim jednak tam dojdziemy, czeka nas jeszcze kilka godzin dość intensywnego trekkingu. Jest to trasa, którą zdecydowanie można polecić każdemu zapaleńcowi górołażenia, ponieważ obfituje w ogrom zapierających dech w piersiach widoków. Najdalej wysunięty obóz pierwszy stoi praktycznie na samej krawędzi lodowca. Dojście do tego miejsca wymaga przejścia długich trawersów, przeprawienia się przez kilka strumyków lub, w zależności od pory roku, rwących potoków, a ostatni odcinek musimy pokonać po lodzie i przeskoczyć nawet kilka wąskich szczelin lodowcowych.

 


W obozie pierwszym czujemy się prawie jak w domu.



Po wstępnej kilkudniowej aklimatyzacji w obozie pierwszym ruszamy do dwójki. Dobrze się czujemy, więc jest plan, żeby przyspieszyć lekko aklimatyzację i od razu nocować na górze. Droga do dwójki znajdującej się na około 5400 m n.p.m. wiedzie cały czas przez lodowiec. Można powiedzieć, że od tego miejsca zaczyna się ekspedycja. Lodowiec jest olbrzymi i posiekany szczelinami wzdłuż i wszerz. Po pokonaniu wszelkich przewyższeń między jedynką i dwójką dochodzimy do wypłaszczenia. Naszym oczom ukazuje się upragniony obóz. Szybko znajdujemy miejsce na biwak i już po kilku minutach nowa żółta kopuła stoi pomiędzy lasem innych namiotów kolorowo mieniących się w promieniach powoli chylącego się ku zachodowi słońca



 

Za plecami zostawiamy niknący w oddali obóz pierwszy.



Aklimatyzacja zajmuje nam kilka dni spędzonych na wędrowaniu pomiędzy jedynką a dwójką. Do obozu trzeciego decydujemy się przenieść, kiedy bez problemu jesteśmy w stanie spać i funkcjonować na tak znacznej wysokości.

 


Całkiem tutaj przyjemnie na 5700 m n.p.m.

 


Zwijamy cały obóz i zabieramy wszystko do trójki. Powoli zaczynam się przystosowywać do tej wysokości. Podejście do Camp 3 jest bardzo upierdliwe. Cały czas jednostajne nachylenie i – co najgorsze – aż do samego końca nie widać celu. Dopiero kilka metrów przed obozem wyłaniają się pierwsze namioty.

 


Namioty agencyjne w trójce pośród chmur wyglądają, jak oderwane od rzeczywistości.


 

Nie ma co długo siedzieć na 6100 m n.p.m. w Camp 3. Spanie na wysokości nie należy do przyjemności. Mówi się, że powyżej 5500 m n.p.m. należy przebywać jak najkrócej, ponieważ z dnia na dzień nasz organizm ulega osłabieniu. Jeżeli już uda się zasnąć, to sen zazwyczaj jest płytki i przerywany. Co jakiś czas człowiek budzi się na bezdechu. Dlatego następnego dnia decydujemy się na atak szczytowy. Budzik nastawiony na trzecią, śnieg stopiony, gorąca herbata w termosie, racja żywieniowa wydzielona, nastroje w zespole dobre. Niestety pierwsza próba ataku szczytowego ze względu na złe warunki pogodowe zakończyła się niepowodzeniem. Trochę to obniżyło morale zespołu, ale nie dajemy za wygraną i zostajemy jeszcze jedną noc. Następnego dnia wyruszamy później, żeby uniknąć przenikliwego ziąbu przed wschodem słońca. Rozpoczynamy nasz marsz, krok po kroku i powoli.

 


Poranek podczas ataku szczytowego wita nas bardzo leniwie.


 

Tak się składa, że dodatkowy dzień wegetowania na wysokości dobrze wpłynął na ogólną kondycję. Z minuty na minutę czuję się coraz lepiej. Coraz silniejsze promienie porannego słońca przyspieszają rozruch i rozgrzewają kończyny. Czuję moc. Jak to właśnie dużo zależy od dobrej aklimatyzacji. Krok za krokiem i tak do przodu w rytm pulsującej krwi w tętnicy szyjnej. Nie ma co się tutaj za dużo zastanawiać, tylko naparzać. Po koło 9 godzinach i wyczerpującym, wręcz wyniszczającym, wysiłku stajemy na łysinie Lenina. Osłabienie i objawy choroby wysokogórskiej zmuszają nas do szybkiego zejścia. Czasami wręcz sytuacja wydaje się wręcz krytyczna, jednakże udaje nam się zejść bez uszczerbku na zdrowiu.

 


Po wielu godzinach wyczerpującego podejścia jesteśmy na szczycie. Bariera 7000m pokonana.


 

Schodząc mijamy te same znane miejsca. Niewiarygodne jak szybko można pokonać tę samą drogę w odwrotnym kierunku. Praktycznie nogi same idą do przodu, a z każdym metrem niżej czujemy, jak ilość tlenu w powietrzu się zwiększa i siły wracają.

 

Wyprawa zakończyła się pełnym sukcesem, jednakże niespodziewane problemy zdrowotne związane z wysokością pokazały nam, jak dużo nie do końca zależy od nas samych. Nam ta góra też dała sporo do myślenia. Z pewnością dobrze się zastanowimy i przeanalizujemy wszystkie za i przeciw zanim znowu zdecydujemy się postawić nogę powyżej siedmiu tysięcy metrów. 

 


Koszty (lipiec 2014):

 - Taksówka z Oszu na Polanę Łukową – 100-120USD/samochód

 - Butelka Coca Coli o pojemności 1 litra w Oszu – 40KGS

 - Butelka Coca Coli o pojemności 1 litra w Camp 1 – 5USD

 - Kartusz gazowy o wadze 230 gramów w Base Camp – 8EUR

 - Kartusz gazowy o wadze 230 gramów w Camp 2 – 10USD

 - Nocleg w zbiorowej jurcie w Base Camp – 3EUR/osoba

 - Posiłek w Base Camp – 10USD

 - Posiłek w Camp 1 – 15USD

 - Nocleg we własnym namiocie w Camp 1 – 3USD

 - Nocleg w namiotach agencyjnych w Camp 1 – 20USD/namiot 3-4 osobowy

 - Nocleg w agencyjnym namiocie w Camp 2 – 30EUR

 - Nocleg w agencyjnym namiocie w Camp 3 – 50EUR

 - Piwo w Camp 1 – 7USD

 - Wrzątek i herbata w Camp 1 – za darmo

 - Transport bagażu konno z Base Camp do Camp 1 – 1USD/kg (lub 2EUR/kg dla nieroztropnych)

 - Transport busem z Base Camp do Oszu – 25-35USD/osoba

 - Chleb w Oszu – 20-30KGS

 - Melon w Oszu – 50-80KGS

 - Samosa na ulicy w Oszu – 20KGS

 - Śniadanie w barze na ulicy w Oszu – 80-150KGS

 - Obiad do syta w restauracji w Oszu – 250-500KGS

 - Samolot w relacji Osz-Biszkek – 1600-2000KGS/osoba

 - Samolot w relacji Warszawa-Istambuł-Biszkek i z powrotem – 1800-2300PLN

 

Obszerną relację z wyprawy na Szczyt Lenina można znaleźć także na blogu Kartka z Podróży. Wraz z relacją zamieszczone są informacje praktyczne z kosztorysem wyprawy oraz potrzebnym ekwipunkiem.

 

Tekst: Łukasz Kocewiak

Zdjęcia: Łukasz Kocewiak i Jakub Szczerba

www.kartkazpodrozy.pl/2014/09/relacja-z-wyprawy-na-szczyt-lenina.html

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com