baner
 
 
 
 
baner
 
2017-11-15
 

Kinga Baranowska - Lekcja pokory na Nanga Parbat

Nanga Parbat 8125 m n.p.m., ośmiotysięcznik położony w najdalej na zachód wysuniętej części Himalajów, w Pakistanie. Lokalni mieszkańcy nazywają go „Nagą Górą”, gdyż wyłania się samotnie pośród zielonych łąk jak lodowa piramida.

Pierwszy wspinacz stanął na jej wierzchołku dopiero po 50 latach od pierwszej próby jej zdobycia. Mimo że historia podboju Nangi to przede wszystkim dzieje zmagań niemieckich alpinistów, to jako pierwszy na szczycie stanął w 1953 roku Austriak Hermann Bühl. A dlaczego ja tam się znalazłam? Bo Nanga jest po prostu bardzo piękną, ale i wymagającą górą…

 

 

Pierwsze spojrzenia na cel – Nanga Parbat o zachodzie słońca

 

16 LIPCA 2007, NANGA PARBAT, ŚCIANA DIAMIR, OBÓZ IV, WYS. 7200 M N.P.M.

Cały dzień szykowaliśmy się z Gorrim – moim baskijskim partnerem wspinaczkowym – do ataku na szczyt. Zero śladów do wierzchołka. Byliśmy już któryś dzień w „akcji”, czyli poza naszą bazą, naszym „domem”, który pod Nanga Parbat znajduje się na wysokości 4100 m n.p.m. Tu, ponad trzy kilometry wyżej, nie było już tak komfortowo, bo organizm na siedmiu tysiącach nie wypoczywa. Do pokonania zostało nam ostatnie, te najważniejsze tysiąc metrów

 

Umówiliśmy się, że na atak szczytowy wyjdziemy razem z trzema chilijskimi wspinaczami. Przez całą wyprawę stanowiliśmy z Gorrim niewielki, bo dwuosobowy zespół, więc pracy na nas dwoje było zbyt wiele. Moje torowanie w śniegu czasem na niewiele się zdawało, gdyż przy moich niecałych pięćdziesięciu kilogramach, Gorri idąc za mną – zapadał się po pas! Musieliśmy być rozważni. Skoro parę dni wcześniej trzem silnym facetom wejście na szczyt zajęło 12 godzin, nasza dwójka z pewnością będzie szła dłużej w kopnym śniegu. Postanowiliśmy wyjść już o 1 w nocy.

 

Do namiotu Chilijczyków dotarliśmy półtorej godziny później, gdyż postawili go 200 metrów wyżej, by mieć bliżej do wierzchołka. Dotarliśmy do ich obozu, a tam ciemno! Zero krzątania się, zakładania ekwipunku. Co się okazało? Nikt nie gotowy do wyjścia! Gdy zapytaliśmy, co się stało, odpowiedzią były tylko ponure miny… Od słowa do słowa i dowiedziałam się, że oni… mają po prostu ZAKAZ WYJŚCIA NA SZCZYT! Lider chilijskiej wyprawy zabronił im tego wyjścia, gdyż nie zostali wyznaczeni jako… grupa atakująca.

 

Nanga widoczna z mojego namiotu

 

Najpierw byłam w szoku i nie mogłam w to uwierzyć. Czytałam o takich rzeczach w książkach, ale tak działo się 30 lat temu! Następnie próbowałam im wytłumaczyć, że to bez sensu i żeby nie przejmowali się taki „nakazami”! Potem, gdy zauważyłam, że żartów nie ma, a dorośli faceci mają łzy w oczach i mówiąc, łkają, poczułam niesamowitą złość na Latynosów. Potwornie dużo zamieszania robili podczas tej całej wyprawy, ciągłe bieganie z kamerą, nadawanie relacji, dwie współrywalizujące ze sobą grupy w bazie, teraz przy ataku szczytowym kłótnia (jak się potem dowiedziałam) na całego w bazie i złamanie psychiczne naprawdę mocnych gości, którzy pierwsi z grupy chilijskiej założyli obóz IV… A wszystko wzięło się stąd, że na Nanga Parbat nie było dotąd żadnego Chilijczyka. Zauważyłam nawet, iż jako kobieta wcale nie jestem zbyt mile widziana w czasie, gdy robili zdjęcia, no bo przecież, jak tu powiedzieć we własnym kraju, że szczyt taki trudny, a tu jakieś dziewczę się na niego wspięło…

 

Była 3.00 w nocy, czas uciekał, nasi „współtowarzysze” siedzieli ze łzami w oczach. Zaczynały mi odmarzać palce u stóp, a ja musiałam podjąć decyzję, co robimy dalej. Ile możemy iść na szczyt? Minimum 12 godz., a będąc tylko we dwójkę – około 15. Minimum o godz. 15.00 na szczycie i to przy wielkim szczęściu… Plus zejście – już po ciemku. Ktoś kiedyś powiedział, że „dobry alpinista to szybki alpinista”, czyli taki, który wraca tego samego dnia z wierzchołka, bez odmrożeń, bez nieprzewidzianych biwaków na ośmiu tysiącach… Poza tym będziemy tam sami we dwójkę, a cały czas miałam w pamięci zeszły rok i Broad Peak, mój poprzedni ośmiotysięcznik, kiedy to Gorri źle się poczuł na wysokości 7900 m. Wtedy też byliśmy sami, ale na szczęście odzyskał siły, wszystko dobrze się skończyło i wszedł na wierzchołek dwa dni później.

 

Zdecydowałam się zawrócić do namiotu. W drodze powrotnej nie padło żadne słowo. Byliśmy rozgoryczeni sytuacją z Chilijczykami – noc zawalona, para poszła w gwizdek. Nasze bojowe nastawienie uleciało. Nie wiedziałam, czy znów odzyskam energię, by się zmobilizować i pójść następnego dnia do góry. To naprawdę ogromny wysiłek – tu, pomiędzy siedmioma a ośmioma tysiącami metrów. Jedzenie już się kończyło. Wiedziałam, że muszę wyjść następnej nocy do góry, albo zejść w dół do bazy. Przez cały czas trwania wyprawy miałam ogromną motywację psychiczną do mobilizowania nas obojga do ciężkiej pracy, Gorri nie zdobywał do tej pory góry w tak szybkim tempie. Teraz mieliśmy spędzić kolejną noc na 7200 m… Zabrakło mi sił.

 

 

 Obóz I na Nanga Parbat


17 lipca 2007

Rano nie chciało mi się z nikim gadać. Postanowiłam przespać pół dnia, po czym, otwierając jedno oko, zastanawiałam się, co dalej. Znów to gotowanie, roztapianie godzinami śniegu, przed wyjściem na atak trzeba wlać w siebie mnóstwo płynów, bo w nocy przecież nic nie wypijemy, wszystko i tak zamarznie w plecaku…

 

A może Nanga nie chce bym na nią weszła? Patrzyłam na nią z namiotu i prawie głośno pytałam: „Chcesz bym poszła?” Zmieliła mnie psychicznie tej nocy… Włączyłam telefon satelitarny, który już od 2 dni „pikał” resztką baterii i przeczytałam: „Oszczędzaj siły. Nie szarp się w tym śniegu. Pokornie wyjdź z większą grupą, miej rezerwę na zejście”. Krótko i na temat. Ta osoba zna mnie bardzo dobrze… Mózg znowu zaczął „normalnie” pracować. Tak, cierpliwość. Cecha charakteru, nad którą pracuję od paru lat. Czasami szwankuje. Na co dzień jestem oazą spokoju, trochę takim „opanowanym cholerykiem”, który musi być tu w górach cierpliwym.

 

Po godzinie zaczęłam normalnie funkcjonować. Trzeba przecież odkopać namiot, nabrać śniegu do gotowania… itd. Dużo pracy przede mną.

 

Wspinacz z ekipy chilijskiej, obóz II, 5700 m

 

Na atak szczytowy wyruszyliśmy z Gorrim wieczorem, godzinę po wszystkich. Miałam wrażenie, że w grupie chilijskiej panuje jakaś czykiem na Nanga Parbat. Pierwszą godzinę szło mi się fatalnie. Jak zwykle zresztą. Nie mogłam złapać swojego rytmu, na zewnątrz było około -30°. Uwierało mnie coś w bucie, rozgrzewacz w rękawiczce wcale nie grzał, bardzo marzł mi nos i ciągle coś mi nie pasowało. Zatrzymałam się, by to wszystko poprawić, ale stać nie można długo – już po chwili trzęsłam się z zimna. Jakoś w końcu uporałam się ze wszystkim i zaczęłam łapać rytm. Po jakimś czasie wyprzedziłam pierwszą osobę. Pomyślałam... no tak, zaczyna się. Ciekawe, ile osób „wykruszy się” do wierzchołka, zrezygnuje. W zeszłym roku na Broad Peaku też wyszliśmy większą grupą, a tylko w trójkę dotarliśmy na szczyt. W grupie zawsze bezpieczniej.


 Zjazdy z trudnej i momentami przewieszonej ściany Kinshoffe

 

Po 3 godzinach czułam, że odmarzają mi palce u stóp. Niestety, zostały już kiedyś „trafione” przez zimno i teraz szybciej na nie reagują. Potem okazało się, że nie tylko ja mam z tym problem. Postanowiłam znów się zatrzymać, mimo że teren jest bardzo stromy i wszelkie operacje typu „zdejmowanie buta” wymagały nie lada piruetów, by go nie zgubić. Ale nie mogłam sobie pozwolić na żadne odmrożenia, ściągnęłam więc but i rozgrzałam stopę. Poskutkowało.

 

Wraz z Piotrkiem Morawskim i Dodo Kopoldem w obozie IV (7200 m) tuż po ich zejściu ze szczytu


18 lipca 2007

Na szczyt dotarłam wraz ze słońcem, w momencie, gdy zaczęło oświetlać grań szczytową Nanga Parbat. Równo o 10.00 rano połączyłam się z chłopakami w bazie i usłyszałam radosne „hurrrraaa!!” Czułam się tak, jakby spotkała mnie nagroda za to, że cierpliwie wyczekałam ten piękny „summit day”. Patrzyłam na oddalone o kilkaset kilometrów K2, Broad Peak i Gasherbrumy. To wielka nagroda. Wzruszyłam się. Tam stałam przecież rok temu! Na Broad Peaku! Również na ośmiu tysiącach… Podziwiałam wtedy w oddali Nanga Parbat i obok przepiękne K2.

 

Na polach śnieżnych między obozem II i III – zejście z trójki


Z Gorrim na szczycie Nangi


Podziękowałam Nandze, że pozwoliła mi wejść na swój wierzchołek. I poprosiłam, by pozwoliła mi jeszcze bezpiecznie dotrzeć do bazy. Pozwoliła.

 

 

Po zejściu ze szczytu do bazy



 

 

 

 

 

 

Tekst: Kinga Baranowska

GÓRY 2007 / 9


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com