baner
 
 
 
 
baner
 
 
 
2011-09-28
 

Kazbek - na szczycie

Budzik wyrywa nas ze snu o 1. Śpimy w ubraniach, więc tylko zakładamy kurtki, bierzemy przygotowany wcześniej sprzęt i przez uśpione pole namiotowe idziemy do meteostacji.
Spotykamy tam 2 gruzińskich wspinaczy. Jeden z nich dzień wcześniej próbował wejść na szczyt z grupą swoich przyjaciół, co im się jednak nie udało ze względu na chorobę wysokościową jednego z nich. Dziś podejmują próbę wejścia po trudniejszej, ale krótszej drodze. Po chwili przychodzi Mariusz, gotujemy wodę na herbatę, jemy skromne śniadanie razem z Gruzinami i wymieniamy z nimi życzenia powodzenia. Jest kilka minut po drugiej, na zewnątrz wciąż ciemno. Ruszamy.

Początkowo droga wiedzie między skałami, czasem trawersujemy małe poletka śnieżne. Pogoda jest wspaniała. Idziemy w milczeniu, jednak każdy w ciszy cieszy się z bezchmurnego nieba i braku wiatru.


Nagle sielanka się kończy. W ciemnościach lekko zbaczamy z trasy – nie widać kopczyków ułożonych z kamieni oznaczających właściwy szlak. Zaczyna świtać, więc żeby nie pogubić się bardziej, zatrzymujemy się na chwilę, żeby poczekać na światło dzienne. Nagle zrywa się lekki, ale zimny wiatr. Przynosi on ze sobą chmurę tak gęstą, że widoczność ograniczona jest do kilku metrów. W tym momencie przydał się kompas, zwykle niepotrzebny i walający się gdzieś na dnie plecaka. Zanim chmura całkowicie nas oślepia, łapiemy azymut na majaczące w dali pod nami światełko meteostacji. W samą porę, już po chwili nie widać go w gęstniejącej mgle.

Schodzimy powoli do schroniska, pijemy herbatę z termosu i obserwujemy świt. Chmura, która nas zawróciła, wisi jakieś 200-300 m nad nami i całkowicie zasłania szczyt. Tym bardziej cieszymy się z podjętej decyzji, Gruzini ostrzegali nas przed wchodzeniem na Kazbek w takich warunkach. Składamy sprzęt i idziemy spać. W dzień pada, co wcale nam nie przeszkadza, czekamy na noc i kolejną próbę szczytową.


Po południu wypogadza się, urządzamy sobie więc z nudów konkurs rzucania kamieniami do celu, żałując przy tym, że do i tak już ciężkiego plecaka nie dorzuciliśmy pakując się czegoś do poczytania. Tak upływa nam kilka godzin. Wieczorem do schroniska przychodzi wielka grupa Polaków i kilkoro Rosjan. Rozmawiamy z jednym z Gruzinów, których spotkaliśmy rano w kuchni. Udało im się zdobyć Kazbek, mimo że weszli w sam środek burzy śnieżnej i jednego z nich poraził piorun. Kuchnia jest pełna świeżo przybyłych i nie ma w niej miejsca, więc kolację przyrządzamy na zewnątrz. Dołączają do nas chłopaki z Krakowa. Wspólnie decydujemy się na kolejny atak szczytowy, tym razem całą piątką.

Scenariusz identyczny jak dzień wcześniej. Tym razem też dopada nas chmura, mgła jest jednak dużo rzadsza. Idziemy pewnie przed siebie. Jakiś kilometr przed nami majaczą światełka dwóch Amerykanów wchodzących na szczyt z przewodnikiem. Wchodzimy na pokryte śniegiem plateau, gdzie wiążemy się liną, aby uniknąć wpadnięcia w szczeliny lodowcowej przykrytej białym puchem. Marsz jest momentami monotonny, na szczęście za plateau zaczynają się ciekawsze tereny.

Największe wrażenie zrobił na nas moment wyjścia ponad warstwę chmur. W jednej chwili z mgły wyszliśmy w oślepiający blask słońca. Widok był oszołamiający, zdjęcia nie są w stanie oddać ogromu przestrzeni jaka roztaczała się u naszych stóp. Dywan z chmur, poprzerywany gdzieniegdzie ośnieżonymi wierzchołkami kaukaskich szczytów, rozciągał się aż po horyzont. Zmęczenie momentalnie ustąpiło. Szybko pokonaliśmy lodową ściankę i stanęliśmy na szczycie.


Kilka chwil odpoczynku, kilka zdjęć i ruszyliśmy z powrotem do bazy. Chmury rozwiały się i wracaliśmy w pełnym słońcu. To, co we mgle wydawało się bezpieczną drogą, wcale tak nie wyglądało w dziennym świetle. Okazało się, że ścieżka momentami biegła u stóp urwiska, z którego co chwila opadały kamienie różnych rozmiarów – od małych kamyczków po wielkie głazy, z których to jeden wielkością porównywalny do sporej lodówki zdołał przeturlać się przez ścieżkę i przyozdobić pobocze, zostawiając za sobą szeroki ślad. Szybko ulotniliśmy się z tego miejsca.

Noc była bardzo zimna, spadł śnieg, obóz zasnuły chmury. Nie przeszkodziło nam to jednak w uczczeniu zdobycia Kazbeku wyjątkowo obfitą kolacją. Spakowaliśmy się i następnego dnia opuściliśmy obozowisko jeszcze przed wschodem słońca, który podziwialiśmy już na lodowcu. Kazbek pokazał nam jeszcze pazur – Marek jedną nogą wpadł w szczelinę lodowcową, na szczęście śnieg się nie zarwał i nie dane mu było sprawdzić głębokości rozpadliny na własnej skórze.

Około południa byliśmy u wrót monastyru. Tam przepakowaliśmy plecaki, wysuszyliśmy sprzęt i ubrania, by wieczorem udać się do Kazbegi. Błyskawicznie znaleźliśmy transport do Tbilisi, gdzie dojechaliśmy w środku nocy. Szalała burza, było już późno, zdecydowaliśmy się więc rozbić namiot w parku, a rano odwiedzić Karola. Kiedy rozbijaliśmy namiot, natknął się na nas stróż parkowy. Myśleliśmy, że będzie chciał nas przepędzić, jednak po krótkiej pogawędce zaprowadził nas w odległy kąt parku, gdzie panowały znacznie lepsze warunki do obozowania niż w wybranym przez nas miejscu. Pożegnaliśmy się z naszym „gospodarzem” i błyskawicznie zasnęliśmy po dniu pełnym wrażeń.



 
Relacje z przebiegu całej podróży znajdują się na stronie:

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com