Przez ponad 20 lat szefowania redakcji GÓR żegnałem wielu wspaniałych ludzi, którzy dzielili naszą pasję i odeszli przedwcześnie. Jednak, chociaż nie mógłbym nazwać się jego bliskim kolegą, odejście Kacpra zabolało mnie szczególnie. A to dlatego, że ze swoją bezpretensjonalnością, skromnością, otwartością na ludzi i wspaniałym, szczerym uśmiechem był najlepszym przykładem człowieka, którego braku nie umiemy sobie wyobrazić. Pamiętam, że gdy podczas naszej wspólnej rozmowy z Justyną na lądeckiej scenie nazwałem Go „uosobieniem łagodności”, małżonka gorąco przytaknęła.
Fot. Piotr Dożdż
Ostatni raz widziałem ich razem 1 maja, czyli na dwa dni przed wyjazdem w Alpy. Wtedy po raz kolejny mogłem się przekonać, jak świetnym ojcem i mężem był Kacper. Z Justyną pracowaliśmy nad zdjęciami, a on przez wiele godzin – fantastycznie i cierpliwie – bawił się z Hugonkiem.
Jako alpinista zdawał się nie przystawać do dzisiejszych czasów, w których często najwięcej mówi się o wyprawach, zanim jeszcze się odbędą. Każdy górski fotograf chętnie porobiłby mu zdjęcia – takie, jakie aranżują inni soliści, aby mieć materiały do publikacji czy prelekcji. Ale On zupełnie o to nie dbał, więc po Jego najlepszych wspinaczkach zostało tylko kilka selfie i tak zwanych fotek z biodra. Choć dla nas, dziennikarzy, była to bolączka, chyba nie ma lepszego dowodu na czystość Jego pasji i miłości do gór.
O projekcie 82 × 4000 marzył od dłuższego czasu. Ze swoją wydolnością, doświadczeniem i obyciem w poruszaniu się w średnio trudnym terenie wydawał się idealnym kandydatem do tego projektu. Luźno rozmawialiśmy o tym, abym dołączył do nich na początku lipca, pod koniec tej nieprawdopodobnej łańcuchówki, celem porobienia zdjęć na kilku szczytach. Ale znowu – ani tego nie planował, ani na to nie naciskał.
A mnie przez długi czas dręczyła scena z ostatniej wspólnej kolacji, kiedy przez nieuwagę, opowiadając mi o projekcie, „wygadał” się przy Justynie, że Patrick Berhault zginął podczas takiego samego przedsięwzięcia. Widząc jej lekko przerażoną minę, szybko obrócił wszystko w żart.
Zamieszczone na kolejnych stronach wspomnienia górskich partnerów i przyjaciół Kacpra pokazują dwie rzeczy: to, jak był dla nas ważny, i to, że do życia każdego z nas wniósł coś innego. A jednak teraz dostrzegamy wspólny mianownik – chyba każdemu więcej dał, niż sam otrzymał.
Choć minęło już siedem miesięcy od feralnego dnia, kiedy na pozornie niegroźnym Jungfrau Kacpra porwała lawina, ciągle musimy się uczyć, że Go z nami nie ma. Dlatego też czekaliśmy z tym materiałem do końca roku. Dlatego, choć było to oczywistym krokiem, nie organizowaliśmy spotkania wspomnieniowego podczas festiwalu w Lądku-Zdroju. Odbyło się ono dopiero w grudniu w Krakowie.
Bo tak naprawdę do dziś wielu z nas łapie się na tym, że pragnie zaprzeczyć faktom, obudzić się i zobaczyć na żywo szczery uśmiech Kacpra – taki, jak na zamieszczonym obok zdjęciu, które zrobiłem mu po zimowym przejściu Expandera…
Tekst / PIOTR DROŻDŻ
Maciek Ciesielski, Piotr Sułowski i Kacper Tekieli – zimowe przejście Expandera; fot. K. Tekieli
KACPER NA TO ZASŁUGUJE
Trzy razy odmówiłem. Dwa razy redakcji GÓR, raz „Taternikowi”.
Nie mogłem.
Wręcz fizycznie nie mogłem.
Nie mogłem napisać o Nim ani słowa.
Czasem nawet zastanawiałem się dlaczego.
Dlaczego właśnie Jego śmierć tak mnie ruszyła?
Dlaczego od prawie siedmiu miesięcy nie myślałem o nim tylko przez dwa–trzy dni?
A przecież doskonale wiedziałem, że coś takiego może się zdarzyć.
* * *
Miałem w głowie szufladkę ze złożoną na pół kartką, na której było duże ostrzeżenie: „Nie otwierać!”. A w środku drobnym maczkiem TA wiadomość. Nigdy nie zamierzałem do niej zaglądać i sprawdzać, co jest tam napisane.
Chociaż kilka razy rozmawiałem z Nim o tym, że jak robisz szybkie solówki na łatwych alpejskich graniach i drogach, to w którymś momencie, podczas tych tysięcy pokonywanych metrów, można mieć zwyczajnie pecha: nawis, luźny kamień, szczelina w lodowcu… Choć faktycznie nigdy nie wspominaliśmy o lawinie…
Pierwszy raz o tym, że może trzeba coś napisać, pomyślałem w Taghii. Wyjazd z jednym z najlepszych przyjaciół na świecie. W końcu dla siebie. Nie było dnia, kiedy o Nim nie rozmawialiśmy. O niektórych rzeczach dowiedziałem się pierwszy raz, dużo powspominaliśmy. Bardzo często mówiliśmy o pasji, wkrętce, o uporze w dążeniu do celu i pomocnej dłoni. O Justynie, Hugotku, naszych piachach i ich piachach, o ich Dolomitach, o naszym Eigerze, o ich Expanderze i naszym Expanderze, o Sułku, kotach, winie i rowerach, o kawie i trenowaniu, o alpejskim projekcie, o relacjach, ambicji, social mediach, planach… O wszystkim. I ciągle przed oczami miałem ten uśmiech, jakby żywcem przeniesiony z twarzy Jego Taty…
Ale po powrocie stwierdziłem, że nie dam rady. Mimo kolejnego maila od Gruszki.
Drugi raz o tym, że trzeba coś napisać, pomyślałem podczas KFG. Sprocket powiedział, że damy radę, że trzeba Go wspomnieć, i zebrał nas na scenie. Momentami było bardzo ciężko, dużej części z przejęcia nie pamiętam.
Pamiętam jednak, że Jędrek Bargiel opowiedział kilka nowych dla mnie historii. Jeszcze bardziej uświadomiły mi one, że jak Go znałeś lepiej, miałeś szansę przekroczyć pewną niewidzialną granicę. Zyskiwałeś człowieka, na którego w każdej sytuacji mogłeś liczyć. Mało jest takich ludzi wokół.
Całe to wspinanie, nakrętka, wspólne treningi były fajne, ale najfajniejsze było uczucie, że zawsze możesz do Niego zadzwonić. A On zrobi wszystko, co tylko jest w stanie, by ci pomóc, czasem w błahej sprawie – po prostu pójdzie się z tobą powspinać lub powie, jakiej maszynki używać do golenia. A czasem podjedzie pod ciebie, pożyczy samochód, wesprze słowem, gdy masz kryzys. Być może brzmi to bardzo egoistycznie, ale rzeczywiście chyba dostałem od Niego więcej, niż Mu dałem…
Ostatecznie przekonała mnie Ola, nasza korektorka. Żegnając się po festiwalu, powiedziała, że dobrze by było, gdybym coś napisał, bo wszyscy powinni usłyszeć historie, które opowiadaliśmy na spotkaniu… Że On na to zasługuje.
Wiem – to niczego nie zmieni. Zdaję sobie sprawę, że pewnie z czasem jakoś mniej lub bardziej wszyscy się z tym pogodzimy. Życie nauczyło mnie, że alpiniści odchodzą nagle, ludzie giną w wypadkach i umierają na raka. Pamiętam o powiedzeniu: „złego diabli nie biorą, a dobrzy za szybką odchodzą”. Wszystko to wiem.
Ale bardzo bym chciał, żebyście i Wy wiedzieli: Kacper, poza byciem alpinistą, sportowcem, biegaczem, wspinaczem, instruktorem, dziennikarzem, baristą, piłkarzem, fanem Gołoty, miłośnikiem subaru i wina, przede wszystkim był naprawdę bardzo dobrym człowiekiem.
Tekst / MACIEJ CIESIELSKI
Maciek i Kacper
* * *
Kolejne wspomnienia autorstwa Andrzeja Życzkowskiego, Janusza Gołąba, Andrzeja Marcisza i Piotra Sułowskiego znajdziecie w Magazynie GÓRY numer 4/2023 (293)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link