baner
 
 
 
 
baner
 
2001-07-23
 

HUECO TANKS - po prostu zadupie...

Chaos głazów w odległym zakątku Teksasu. Położone na granicy stanów, między Meksykiem a Nowym Meksykiem...


Chaos głazów w odległym zakątku Teksasu. Położone na granicy stanów, między Meksykiem a Nowym Meksykiem, Hueco Tanks to przede wszystkim oaza na pustyni Chihuahua, ale też... miejsce magiczne. I to nie tylko dla rodowitych mieszkańców tych ziem - Indian Tiguas. Miejscowy krajobraz, niespotykana rzeźba skały oraz świadomość obcowania z indiańskimi duchami - wszystko to również wspinaczom dostarczyć może niemal mistycznych odczuć. Liv Sansoz i Daniel Du Lac po wielu dniach spędzonych na walkach z lodowymi zerwami Kanady postanowili powspinać się w trochę bardziej temperaturowo przyjaznym klimacie, w krainie słynnej z westernów i rangersów (rangers = Strażnik Teksasu, a w wolnych chwilach policjant spełniający rolę ochroniarza parku.).

Dla większości najlepszych wspinaczy Hueco to już legenda. Jako pierwszy, pod koniec lat 70., tymi spiętrzonymi stertami głazów zainteresował się Mike Head, co zaowocowało podniesieniem trudności wspinania na blokach do poziomu 7c. Prawdziwym odkrywcą był Todd Skinner, który dokładnie spenetrował bezładnie porozrzucane kamienie i skały, jednak najtrudniejsze drogi poprowadził Fred Nicole. Nic więc dziwnego, że Liv i Daniel byli spragnieni poznania tego wielce obiecującego miejsca, bo jak każdy wspinacz, tak i oni chcieli przeżyć nowe emocje w nowym zakątku świata - pokonać drogi w zupełnie odmiennych formacjach skalnych.

Punktem startu dla francuskich wspinaczy było El Paso. Miasteczko z 700 000 Amerykanów hołdujących typowo amerykańskim przywiązaniu do wartości materialnych: własny dom, wielki samochód, coca-cola oraz podłe żarcie, na które to rzeczy z zachwytem spogląda 1,7 miliona Meksykanów z Juarez - dwa odmienne światy przecięte linią graniczną. Z El Paso w skały wiedzie już prosta droga, wzdłuż której porzucone są setki samochodowych wraków, co jest swoistym urozmaiceniem pustynnego krajobrazu. Gdzieś na horyzoncie rysują się pagórki rozrzucone tak samo jak resztki po mobile home, walające się na tym obszernym pustkowiu - jeśli wiecie, co mam na myśli.

Hueco Tanks to po hiszpańsku... po prostu zadupie. I choć tak jest w rzeczywistości, obowiązują tu ograniczenia właściwe innym, bardziej zatłoczonym miejscom; wejście do tego świata porozrzucanych bezładnie kamieni strzeżone jest przez rangersów, którzy pobierają stosowną opłatę za możliwość obcowania z kulturą północnoamerykańskich Indian.

W roku 1969 został w Hueco stworzony park, którego celem jest zabezpieczenie i ochrona przed zniknięciem archeologicznych stanowisk, co niechybnie im groziło na skutek nadmiernego zwiedzania. Na znajdujących się tu blokach skalnych podziwiać można piktogramy wykonane około 10 000 lat temu. Gdyby nie ochrona, te symboliczne i metafizyczne obrazy szybko zostałyby pokryte przez nową falę artystycznej ekspresji reprezentowaną przez graffiti i tagi. Gwałtowny rozwój El Paso i związana z tym ekspansja miasta prowadziły do powstawania nieruchomości w bezpośrednim sąsiedztwie skał. Buldożery rozpoczęły już zagospodarowanie terenu pod przyszłe wille. W planie był nawet sztuczny staw! Na szczęście władze zareagowały właściwie i dzisiaj, płacąc 4 dolary za wejście, można zwiedzać to niepowtarzalne i, póki co, nienaruszone miejsce. Pod nadzorem rangersa obejrzymy wszystkie najciekawsze miejsca w parku, jednak musi to być poprzedzone obowiązkowym seansem filmowym, który władze parku zapewniają nam przed wejściem. Paradoksem i największą niesprawiedliwością jest jednak to, że prawa parku dotyczą również Indian Tihua, do których należała niegdyś ta ziemia. Można sobie wyobrazić frustrację Indianina, który chcąc udać się do swych miejsc kultu musi, jak każdy turysta, zakupić bilet, by z białym przewodnikiem przejść się po ziemiach swoich przodków. Mimo to nadzieja wstąpiła w Indian odkąd otrzymali koncesję na prowadzenia kasyna na terenie rezerwatu; planują, że pewnego dnia zdołają odkupić swoje ziemie.

Choć Hueco znaczy "zadupie", "grajdoł", zakątek zagubiony na pustyni, dla wspinaczy jest jednak prawdziwą oazą z setkami bloków o szczodrze dziurkowanej skale i prawie nieskończonej możliwości wynajdywania własnych problemów. Część północna masywu jest dostępna dla wspinaczy w godzinach otwarcia parku, czyli między 8 a 18. To w tym rejonie Liv, Daniel oraz Pascal - poprzez swoje obiektywy - każdego dnia odkrywali nieograniczony potencjał tutejszych skał. Wielkie kamienne bloki są ułożone jeden na drugim i gwarantują dobrą zabawę dla każdego, bez względu na umiejętności techniczne. Płyty, przewieszki lub imponujące okapy, mimo że bogato urzeźbione, wymagają dużej siły palców i niezłego rozciągnięcia. Przyrządem naprawdę niezbędnym wcale nie okazuje się worek na magnezję bądź buty wspinaczkowe ale crash pad, bez którego upadek z kilku metrów mógłby mieć poważne konsekwencje. Na tym jednak polega zabawa; ustawione w szeregu maty, czuwający asekurant oraz odpowiednie towarzystwo, które pozytywnie się nakręca, ułatwiają wykonanie ciągu radykalnych przechwytów. Jednym słowem - atmosfera rodzinnego pikniku, tym bardziej, że rozpiętość dostępnych tu trudności nie zniechęci nikogo - "przystawki" od V0 do V14 dają pole do popisu dla każdego amatora małych form.

Tekst: Małgosia Bilczewska
Foto: Pascal Tournaire  

"Góry", nr 86-87, lipiec-sierpień 2001 

(kb)

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com