baner
 
 
 
 
baner
 

Grzegorz Bielejec: "mówienie, że go zostawili jest nadużyciem"

"Jeżeli sformułowalibyśmy to w tak ostry sposób, wyszłoby na to, że Tajwańczycy to dranie, którzy zostawiają swojego partnera w górach. Pojawiały się takie informacje, ale to nie jest prawda i chciałbym to mocno podkreślić!" – powiedział GÓROM Grzegorz Bielejec.

2 lutego 2015 roku w Centrum Olimpijskim w Warszawie Grzegorz Bielejec, Marek Chmielarski i Mariuszowi Grudzień zostali uhonorowani dyplomem za "Czyn czystej gry" w 48 Konkursie Fair Play organizowanym przez Polski Komitet Olimpijski, za zorganizowanie akcji ratunkowej po członka wyprawy tajwańskiej. 

Poniżej prezentujemy rozmowę z jednym z bohaterów tamtych wydarzeń, Grzegorzem Bielejcem, który opowiada o kulisach akcji ratunkowej.

 

Ale najpierw przypomnijmy: 23 lipca 2014 roku, o północy, czternastoosobowy zespół, w którego skład weszli także Polacy: Kacper Tekieli, Jarek Gawrysiak, Grzegorz Bielejec i Krzysztof Stasiak, wyszedł z obozu trzeciego, by otworzyć drogę do przełęczy. Stamtąd jedynie Polacy ruszyli w kierunku wierzchołka Middle – roszta udała się na główny. Na przełęczy został Krzysztof Stasiak. Trójkowy zespół pokonał 1/3 długości grani (trudności skalne IV stopień, mikst 3 stopień) i na wysokości około 7900 m zmuszony został do odwrotu – u Kacpra Tekieli pojawiły się objawy deterioracji. 


 

 

Grzegorz Bielejec i Kacper Tekieli w obozie III na 7100 m; fot. arch. Grzegorz Bielejec / arch. GÓRY



Grzegorz Bielejec: Zjazdy były bardzo trudne. Zrobienie tych trzech i pół wyciągu zajęło nam około dwóch godzin, a zjeżdżaliśmy ponad dwie. Grań nie jest bardzo stroma, ale jednostajnie nachylona, a sześćdziesięciometrowa lina połączona z czterdziestometrowym repem chłamiła nam się niemiłosiernie. Z przełęczy zgarnęliśmy Krzyśka Stasiaka, który na nas czekał i dotarliśmy do trójki.

 

To wtedy dowiedzieliście się o problemach zdrowotnych Shahima, alpinisty z Tajwanu?

Nie, to było dobę później. Ta noc upłynęła bez niespodzianek. Weszliśmy do namiotów, pożegnaliśmy zespół idący w kierunku Broad Peaka Głównego i poszliśmy spać. Nazajutrz Jarek Gawrysiak i Kacper Tekieli zeszli do bazy, a ja postanowiłem zostać – dostałem zgodę od Jurka Natkańskiego na próbę ataku na wierzchołek główny. Natomiast Krzysiek źle się czuł i zdecydował, że zostanie jeszcze jedną noc, żeby odpocząć. Około 18.00 przywitaliśmy szczęśliwych zdobywców, a informację o Tajwańczyku dostaliśmy dopiero w nocy. 

 

Kto was poinformował?

Zadzwonił do nas Kacper Tekieli, którego powiadomił kierownik wyprawy tajwańskiej. Mimo że Tajwańczycy mieli rozbity obok nas swój namiot, nie poinformowali nas o całej sytuacji, gdy dotarli do obozu. Byli też zbyt zmęczeni, by podejść do czwórki i pomóc koledze. U nas był już wtedy Mariusz Grudzień, który miał ubezpieczać mój atak szczytowy. Postanowiliśmy ruszyć z pomocą. Mimo zmęczenia dołączył do nas Marek Chmielarski – tego samego wieczora zszedł z Broad Peaka Głównego po dwudziestogodzinnej akcji.

 

Shahim wchodził z Tajwańczykami, którzy osiągnęli tego dnia wierzchołek, a następnie zeszli do trójki?

Shahim nie zdobył Broad Peaku i wycofał się poniżej Rocky Summit. Wygląda na to, że nie dał rady zejść do trójki i postanowił zostać w czwórce. Wylądował w namiocie Meksykanów, którzy również zdobywali Broad Peak.

 

Tajwańczycy nie mieli swojego namiotu w obozie IV?

Do tej pory zastanawiam się, dlaczego – schodząc z wierzchołka – go zwinęli. Nie znam zresztą wszystkich szczegółów. 

 

Zostawili Shahima w wyższym obozie samego?

Nie znam szczegółów, nie wiem jak to dokładnie przebiegało, ale mówienie, że go zostawili jest nadużyciem. Jeżeli sformułowalibyśmy to w tak ostry sposób, wyszłoby na to, że Tajwańczycy to dranie, którzy zostawiają swojego partnera w górach. Pojawiały się takie informacje, ale to nie jest prawda i chciałbym to mocno podkreślić! To normalne, że na takich wysokościach każdy idzie swoim tempem. Shahim schodził w towarzystwie portera wysokościowego – mocnego gościa, który ma na swoim koncie m.in. wejście bez tlenu na K2. Shahim podjął decyzję, że zostanie i odpocznie w obozie czwartym na 7400 m. Dla kogoś, kto atakuje ośmiotysięcznik, powinno to być dostatecznie nisko, by zebrać siły na zejście.

 

Porter z nim został?

Nie było miejsca. W obozie szturmowym rozkłada się jak najmniejsze namioty – Meksykanie spali w ciasnej dwójce.

 

Dotarliście do Shahima w środku nocy i...

...zastaliśmy go przytomnego, ale sposób, w jaki się komunikował, to, że w niekontrolowany sposób oddał mocz wskazywało, że jego stan jest ciężki. Gdyby nie nasza interwencja, mógłby nie przeżyć nocy. Zaaplikowaliśmy mu deksametazon i poinstruowaliśmy Meksykanów, że po sześciu godzinach mają mu dać kolejną dawkę. Podaliśmy też tlen – najpierw przez godzinę pełny przepływ, 4 litry na minutę, potem zmniejszyliśmy do 2,5, żeby starczyło do rana. Jego stan się poprawił i okazało się, że nie trzeba go sprowadzać. Wróciliśmy do obozu III, o 4.00 byliśmy w namiocie i poszliśmy spać.


Rozmawiał: Łukasz Ziółkowski



Całą rozmowę z Grzegorzem Bielejcem (a także Agnieszką Bielecką, Januszem Gołębiem i Januszem Majerem) znajdziecie w GÓRACH nr 239 (wrzesień-październik, 3/2014).

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com