Ewelina Zwijacz-Kozica od urodzenia mieszka w Zakopanem. W Tatrach bywa niemal codziennie. Wspinaczka, skialpinistka, przewodniczka tatrzańska, instruktorka narciarstwa zjazdowego i wysokogórskiego oraz wspinaczki sportowej. Dobiega końca jej staż kandydacki w TOPR. Mama 9-letniej Oli.
Lubisz w Tatrach zarówno wspinaczkę, skialpinizm, jak i włóczenie się. Co najbardziej?
W Tatry najbardziej ciągnie mnie samo przebywanie w nich. Ważna jest możliwość bycia wśród gór, przyrody, zwierząt i tej niesamowitej ciszy, której najczęściej tam szukam. Mniej istotne jest, czy będzie to wspinanie, czy włóczęgostwo. Lubię poznawać nowe tereny, eksplorować. A w Tatrach nieodkrytych przeze mnie miejsc jest jeszcze bardzo dużo. Przeważnie część sezonu letniego poświęcam na wspinaczkę, a jesienią, kiedy warunki się już zmieniają – góry nabierają zupełnie innego wyglądu, barw – lubię sobie pochodzić. Odpuszczam wówczas wspinanie, bardziej stawiam na włóczęgostwo.
Ewelia. Fot. arch. Ewelina Zwijacz-Kozica
Długo startowałaś w zawodach skialpinistycznych i pewnie będziesz miała ochotę nadal to robić. Skąd wzięły się w twoim życiu narty skiturowe i sportowe nastawienie?
Tak już mam, że jeśli się za coś zabieram, to na poważnie. Na niektóre dziedziny sportu typu skialpinizm złapałam bakcyla i przeszłam szybko od rekreacji do sportowego działania. Nie będę używała słowa wyczyn, bo raczej w tym konkretnym wypadku nie jest to wyczyn. Bardzo mi się to spodobało. Poza tym lubię trenować. Trenowanie towarzyszy mi wiele lat. Cudownie jest przemierzać Tatry zimą na nartach. Dzięki nim mamy wolność, możliwość pokonywania dłuższych odcinków. W dodatku mozolne podejście jest zakończone bajecznym zjazdem, na przykład w puchu. Cieszy wspólne nakręcanie się, trenowane, wyjazdy na zawody.
Mówisz o „wspólnym nakręcaniu się”. Ważni są dla ciebie ludzie, z którymi działasz w Tatrach, czy wolisz samotność?
Są dni i trasy, na które lubię chodzić sama, dlatego że szukam w górach ukojenia, ciszy i relaksu po dniu pełnym gonitwy, pracy i różnych obowiązków. Wówczas lubię pójść sama, mam swoje miejsca. Biegnę, kontempluję i „czyszczę głowę”. Natomiast oczywiście góry także wiążę z ludźmi i bardzo sobie cenię górskie przyjaźnie. W górach człowiek staje się bardziej otwarty. Wspólne przeżywanie i rozumienie gór ma duże znaczenie. Bardzo często jesteśmy
w trudnych miejscach. Razem wspinamy się, pokonujemy czasem trudne granie, gdzie trzeba liczyć na partnera. To, że dajemy sobie razem radę, jest bardzo wiążące w sensie przyjaźni, znajomości. Takie wspólne przygody, wydarzenia, pokonywanie słabości bardzo zbliżają ludzi. Lubię przebywać w Tatrach z osobami, z którymi dobrze się dogaduję. Nie wyobrażam sobie wypadów z ludźmi, których nie znoszę. Jedno z drugim się wyklucza. Tatry są
zbyt ważną częścią mojego życia, spędzam w nich czas codziennie. Jeśli nie jestem w stanie pójść wyżej, to robię trening przynajmniej nad Reglami. Moją ulubioną doliną jest Mała Łąka.
Jeśli chodzi o partnerów górskich, ma znaczenie, czy działasz z mężczyzną, czy kobietą?
Nie ma żadnego, choć niektórzy uważają, że większe znaczenie, większą wartość ma wyjście na wspinaczkę w kobiecym zespole. Takich przejść jest bardzo mało, uznawane są za bardziej samodzielne, niż jeśli kobieta pokona drogę w zespole mieszanym. Natomiast dla mnie liczy się osoba, z którą jestem w górach. Mam znajomych, z którymi mogę się powłóczyć, innych, z którymi mogę wybrać się na jakąś łatwą grań, lub też takich, z którymi umawiam się na coś poważniejszego. Płeć nie ma tu znaczenia. Często dzwonię do tej osoby, z którą ostatnio chodziłam, wspinałam się i z którą było mi fajnie.
Czy są jakieś cechy typowe dla kobiet, które twoim zdaniem przeszkadzają im w górach?
Nie chciałabym tu żadnej z dziewczyn urazić, gdyż wśród moich koleżanek są dziewczyny, z którymi miałam ogromną przyjemność się wspinać i udało nam się zrobić kilka ciekawych przejść. Z tobą też, Agnieszka :-). Natomiast każda z nas ma indywidualne predyspozycje. Przeważnie kobiety oczekują lidera, są mniej decyzyjne, często zbyt szybko panikują i niestety – albo „stety”, bo jesteśmy w końcu kobietami – są słabsze. Mam wrażenie, że kobietom jest trudniej w zachować zimną krew w stresujących sytuacjach.
A tobie łatwo jest ją zachować? Lubisz być liderką?
Czasami lubię, bo dzięki temu szybko i dużo się uczę, ale czasami lubię iść z kimś lepszym, bo wtedy też się uczę, tylko inaczej. Wiadomo, że jeśli jestem z kimś lepszym od siebie, czuję się bezpieczniej, choć zawsze staram się wspinać w taki sposób, żeby współuczestniczyć w prowadzeniach, a nie być ciągniętą...
Chyba cenisz w górach samodzielność i partnerstwo?
Mam dosyć silną osobowość, jestem zdecydowana. Od swoich znajomych oraz klientów, z którymi chodzę i których uczę wspinaczki, słyszę, że czują się przy mnie bezpiecznie. Ale żeby takie rzeczy robić, trzeba czuć się samemu ze sobą w górach dobrze, pewnie. Oczywiście cały czas się uczę, szkolę i podnoszę swoje umiejętności. Nie przyjdzie moment, w którym powiem sobie: „umiem wszystko”. Nie ma takiej możliwości, ponieważ jest to zgubne... Ostatnio kolega powiedział mi, że mam więcej cech męskich niż damskich, zwłaszcza w górach... :-) Że potrafię zachować więcej zimnej krwi niż moi męscy partnerzy, szczególnie ci, którzy dopiero się uczą.
Czy jako instruktorka wspinaczki sądzisz, że klienci chętniej wybierają jako instruktora kobietę czy mężczyznę?
Mam jeszcze małe doświadczenie w tym względzie, ale skoro klienci decydują się na działanie ze mną w górach, oznacza to, że mi ufają. Ogólnie sądzę jednak, że prędzej wybierani są mężczyźni niż kobiety. Częściej są jednak postrzegani są jako osoby silne, zdecydowane, które poradzą sobie w trudnej sytuacji. Kobiety odbierane są jako słabsze, takie, które w kryzysowej sytuacji nie do końca potrafią zapewnić bezpieczeństwo.
Rozmawiała Agnieszka Szymaszek
Całość wywiadu znajdziecie w GÓRach nr 231